Z cyklu : Nie zapomnisz mnie nawet po śmierci - część 7
Posłuchajcie proszę muzyki, którą dziś zamieściłam.
Część 7
Ta parszywa nikczemna noc
Jamie Wilson próbował nie płakać, choć było mu teraz niewyobrażalnie ciężko. Już dawno nie czuł się tak źle jak w tym momencie. Jego obolałe serce prawie umierało pod naporem masy negatywnych emocji, które wypełniały jego wnętrze po brzegi. Słaby, rozżalony i przerażony pędził luksusowym samochodem Japończyka na spotkanie z siostrzeńcem, który czekał na nich w miejscu uprowadzenia Beth. Gdy ją porwali znajdowali się na Kent Avenue na parkingu przed wielkim białym budynkiem należącym do jakiejś firmy. W pobliżu były tory kolejowe, liczne słupy energetyczne, a nieco dalej płynęła rzeka Fraser, nad którą rozpościerał się ogromny biały most. I ona i Winnie zostali pozbawieni przytomności, ale zabrano tylko ją i wszelki ślad po niej zaginął. Jamie ledwo oddychał, tak go bolało w środku, uścisk w klatce piersiowej był po prostu nieznośny. Miał wrażenie że lada moment padnie na zawał. Gdy tylko pomyślał o tym, co się stało serce momentalnie mu zamierało. Bał się nawet myśleć co się jeszcze zdarzy i jak się może zakończyć ta okropna historia. Bolało go tak, że momentami chciał umrzeć, by całkowicie to zagłuszyć. Ten pieprzony ból dosłownie go rozwalał i tępił jego umysł. Cudem panował nad tą Mazdą, która okazała się pierońsko trudna do prowadzenia, a to dlatego, że bardzo dawno nie jeździł tak szybkim autem i wyszedł z wprawy. Musiał się ostro pilnować na ostrych zakrętach, żeby czasem nie wypaść z drogi i nie wylądować w jakimś rowie. Kosztowało go to sporo nerwów, ale jakoś sobie poradził i dojechali do celu bez szwanku, do tego szybciej niż się spodziewał.
Wieczór, który miał przynieść nadzieję, zaczął się fatalnie, a najbliższa noc mogła się okazać jeszcze gorsza. Gdyby nie wsparcie Walkera i Kurosawy, pewnie by zwariował z bezsilności. Cierpiał zarówno fizycznie jak i psychicznie i choć starannie to ukrywał tamci dwaj i tak to dostrzegli. Doskonale wiedzieli ile ta dziewczyna dla niego znaczy, więc mogli sobie wyobrazić przez co przechodzi. Po tym jak zniknął Ryan Elizabeth Jones była dla niego całym światem, jedyną pociechą i największą dumą. Codziennie wypełniała jego smutne skomplikowane życie radością oraz swoim wewnętrznym ciepłem, energia, nadawała mu cały sens. Nie mógłby bez niej żyć bo i jak? To było nierealne. Z jednej strony był bliski całkowitego załamania, a z drugiej nie tracił ducha, nie chciał się jeszcze poddawać. - Nie wolno ci się poddać, nie teraz - powtarzał sobie. Musiał ją znaleźć i zapewnić bezpieczeństwo, zaopiekować się nią najlepiej jak potrafi. Musiał jakoś przejść przez to piekło wierząc, że ona wróci do nich cała i zdrowa. To go miało trzymać przy życiu w tych chwilach grozy. - Boże, niech ten koszmar się już skończy, nie zniosę dłużej tej tortury - myślał ściskając kurczowo kierownicę. Serce waliło mu jak oszalałe i nijak szło go uspokoić, jego uderzenia ostro dudniły mu w uszach i były tak wyraźnie jak nigdy przedtem. Nierównomierny, przyspieszony oddech był jak rozjuszony mustang i też nie ułatwiał mu skupienia w trakcie jazdy. Jeszcze nigdy nie czuł się tak dziwnie. Musiał jednocześnie panować nad wozem i walczyć ze swoimi wewnętrznymi demonami. Arcytrudne wyzwanie.
Najgorsze, że nie wiedział gdzie ona jest i czy nie dzieje jej się jakaś krzywda. Ta niepewność ostro dawała mu w kość. - Żeby tylko żyła... żeby żyła. Nie pozwól by ktoś ją zabił, błagam cię - powtarzał te słowa jak mantrę, gdzieś głęboko w duchu. Mimo wszystko nadal wierzył i próbował nie być zły na Boga za to, że Beth zniknęła, że jej przed tym nie uchronił. Ostatni raz był wściekły na Boga, gdy zginął brat Winniego, jego chrześniak Marcus. Obaj byli wtedy źli i przez jakiś czas nie chodzili do kościoła, nie modlili się. Nie rozumieli czemu Pan zignorował ich modlitwy, w których nieustannie prosili o opiekę nad młodym zbuntowanym człowiekiem, który lubił szukać guza i stale narażał się na niebezpieczeństwo. Od zawsze pociągało go złe towarzystwo i nie było na to lekarstwa. Nie pomagały żadne gadki wuja, babci czy młodszego brata. Marcus chciał żyć po swojemu. Beth była zupełnie inna, nigdy specjalnie nie pakowała się w kłopoty. Była dzielna, lecz rozważna i zazwyczaj unikała szemranego towarzystwa. Nie chciała przysparzać nikomu problemów, a tym bardziej Jamiemu, który przygarnął ją i Ryana po śmierci rodziców. Czemu Bóg miałby pozwolić, żeby jego kochana dziewczynka zginęła? To by było kompletnie niedorzeczne. Oddałby mu wszystko, byle sprawił że Elizabeth to przeżyje. Nic więcej go nie obchodziło. Oczywiście musieli się liczyć z tym, że pewnie będzie miała ostrą traumę po tej akcji i nie prędko do siebie dojdzie, ale temu można zaradzić, znajdzie jej dobrego terapeutę. Liczy się tylko to żeby przeżyła.
Tak po prawdzie to wcale nie miał pewności co do tego, że w porwanie dziewczyny mógł być zamieszany ten sukinsyn Cho Yang Liu. Może nie zlecił też tamtej próby zabójstwa na autostradzie kiedy jej Toyota wyleciała w powietrze. Ale jeśli nie on to kto do ciężkiej cholery? Wszak miał do niego żal o tę sprawę z kasą za pub i mógł chcieć się na nim odegrać, więc zlecił porwanie Beth, wiedział, że to go zaboli najmocniej... A może zrobił to ktoś uprowadził i przeszkadzało mu, że szuka brata. Może ktoś się już zorientował, że wynajęli kogoś specjalnie to poszukiwań chłopaka i stąd ta akcja. Tylko kurwa kto to jest? Kto? Kto sprawił, że zniknął Ryan, a teraz Beth? Kto za tym stoi? Jeśli to sprawka tego sukinsyna Cho to z pewnością pożałuje, że się urodził. Nie daruje temu potworowi. Do końca życia będzie oglądał się za siebie, nawet we śnie nie zazna spokoju jeśli skrzywdzi Beth.
- Okej Jamie, to tutaj. To jest ten parking na Kent Avenue, o którym wspominał Winnie - mówił Kazemaru zaciekle walczący z sennością. Ziewnał dwa razy i przeciągnął się starając się przy tym nie uderzyć Marka w nos. - Zwolnij trochę.
- Tyle, że nigdzie nie widzę Winnie' ego - poinformował ich Walker. Miał straszną ochotę zajarać, ale nie odważyłby się tego robić w samochodzie Japończyka. Ten zadziorny Azjata mógłby go za to skrócić o głowę, a tego wolał uniknąć, więc się pilnował. Za to gdy jechali gdzieś razem jego boskim czerwonym Ferrari, Mark palił bez żadnego skrępowania. Kaze krzywił się i marudził, że przez niego staje się biernym palaczem... Do licha, faktycznie. - Gdzie on może być?
- Rzeczywiście, nie widać go - odezwał się w końcu zaniepokojony Jamie i skręcił na parking. Wolnych miejsc było mnóstwo, ponieważ na trzydzieści wolnych stanowisk zajęte były jedynie trzy. Stał tam jakiś biały Dogde, srebrny Jaguar i oczywiście czarny Subaru jego siostrzeńca. - A prosiłem go, żeby się nie oddalał... Niech to cholera.
- Może siedzi w samochodzie - rzucił do Wilsona Kazemaru i podrapał się po głowie, a zaraz potem przerzucił wzrok na siedzącego obok Walkera, który sprawdzał połączenia w komórce. - Maggie jeszcze za tobą nie dzwoniła?
- Nie, nie dzwoniła - odparł zupełnie beznamiętnie Mark i wygasił ekran, a następnie schował telefon do kieszeni w kurtce. Na jego szczęście Maggie nie dobijała się do niego, bo raczej trudno byłoby mu wyjaśnić dlaczego go jeszcze nie ma w domu. W końcu obiecał swojej pięknej połówce, że wróci od Wilsona o jakiejś normalnej porze, a tymczasem zaangażował się w szukanie Beth... Zawalił. Może i nie była taka strasznie zazdrosna jak te laski Kaze, ale nie lubiła, gdy mężczyzni coś jej obiecywali i nie dotrzymywali słowa. Nie znosiła tego żywcem.
- I ani trochę cię to nie zastanawia? Ja na jej miejscu bym się martwił o swojego ukochanego i wydzwaniał do niego po tysiąc razy. - Japończyk dłuższą chwilę gapił się na niego, a jego spojrzenie było wręcz świdrujące. - Dobra już, nic nie mówiłem... Zapomnij.
- Pewnie się wcześniej położyła, bo ostatnio jest przemęczona po nocnych zmianach. Poza tym mamy taką umowę, że nie przeszkadzamy sobie wzajemnie w pracy - wyjaśnił Mark i przyciskiem otworzył drzwi po swojej stronie. Skrzydło uniosło się do góry jak w każdym nowoczesnym wozie. - Wysiadaj Kaze, bo nas tu świt zastanie. Prędziutko. - Mark wysiadł z samochodu przyjaciela.
- No dobrze, koniec jazdy. - Jamie wypiął pas bezpieczeństwa, wyłączył silnik, wyjął kluczyk ze stacyjki, a potem wcisnął guzik podnoszący drzwi. Kiedy znalazł się na zewnątrz obszedł samochód dookoła i dokładnie sprawdził czy w żaden sposób go nie uszkodził. Bogu dzięki było w porządku, więc odetchnął z ulgą. Pilotem zamknął drzwi. - Czekaj Mark, sprawdzę tylko czy Winniego nie ma w jego samochodzie i zaraz wracam. Daj mi chwilkę.
- W porządku. - Walker pokiwał głową i sięgnął do kieszeni po papierosa. Szybko wsadził go do ust, podpalił i mocno się zaciągnął. Ostatnio palił dużo więcej, choć obiecał sobie, że ograniczy. Co za cholerstwo! Nie zliczy ile fajek wypalił przez równe cztery lata odkąd zaczął romans z tym pieprzonym nałogiem. Co gorsza, coraz bardziej to lubił i nie wyobrażał sobie rozstania z ukochanymi fajkami.
- Zaraz wracam. - Jamie poleciał do czarnego Subaru, który był zaparkowany po przeciwnej stronie, jakieś czterdzieści metrów od Mazdy. Niestety nie było w środku młodego Wilsona. Łudził się, że może zasnął, gdy na nich czekał, ale niestety nie. Zaniepokoiło go to i zdenerwowało jeszcze bardziej. Gdy wrócił oznajmił. - Nie ma go cholera.
- Kurde, myślałem, że jednak będzie.
- Niestety nie. - Jamie potarł zarośnięty podbródek drżącymi dłońmi. Miał już kilka siwych włosów. - Co jest kurwa grane?
- Kurosawa... czy tobie naprawdę trzeba wysłać jakieś specjalne zaproszenie żebyś wreszcie ruszył tyłek z tego siedzenia?
- Moment Mark, odpisuję właśnie mojej wspaniałej siostrze na kolosalnie długą wiadomość - odpowiedział mu Japończyk zagapiony w ekran komórki i stukający w klawiaturę. - Dasz mi minutę?
- I co, jak ci się prowadziło naszą perełkę, Jamie? - spytał półgłosem Walker. Chciał na moment odwrócić uwagę Wilsona od problemu z jego siostrzeńcem. Z uwielbieniem wpatrywał się w obłędną Mazdę Kurosawy. Kochał prowadzić ten wóz, miał na jego punkcie dziką obsesję. - Zrobiła na tobie wrażenie, co? Powiem ci otwarcie, że czuję się jak Bóg, kiedy jestem za jej kółkiem.
- Szczerze mówiąc łatwo nie było. Już dawno nie jeździłem takim szybkim samochodem i momentami miałem wrażenie, że zaraz skończę w rowie. - Jednak się do tego przyznał czym zaskoczył przede wszystkim samego siebie. - Dwa razy mocno się spociłem, gdy przyszło pokonać ostrzejsze zakręty.
- Coś ty, Jamie, nie przesadzaj. Na pewno nie było tak źle. - Mark poklepał mężczyznę po ramieniu, a ten pokiwał głową. - Myślę, że dobrze ci poszło jak na pierwszy raz. Miewałem dużo gorsze starty.
- Wam to raczej nie dorównam chłopaki. - Wilson patrzył na Walkera z podziwem. On i Kaze byli jeszcze tacy młodzi, śmiali, energiczni i głodni największych szaleństw. Okropnie im zazdrościł tej młodzieńczej odwagi. Dobrze wiedział, że sam raczej się już nie odważy ścigać takimi samochodami jak oni. - Obaj wymiatacie.
- Musisz kiedyś zobaczyć co Kaze potrafi za kółkiem po zmierzchu - oznajmił Mark pół szeptem. - Jego drifty kompletnie rozwalają system.
- A tak na marginesie to skąd nasz Japończyk wytrzasnął czteroosobową mazdę wyścigową. Zazwyczaj widzi się dwuosobowe. - Jamie Wilson kiwał głową i jednocześnie drapał się po zarośniętym lewym policzku. - Generalnie rzecz biorąc pierwszy raz spotykam się z tego typu modelem.
- Kaze zamówił ją u takich dwóch gości, braci Matsuda, którzy właśnie specjalizują się w składaniu specjalnych modeli na indywidualne zamówienie. Mieszkają w USA, zaraz przy granicy z Kanadą i prowadzą własną rodzinną firmę produkcyjną oczywiście we współpracy z główną fabryką Mazdy w Japonii. Mają te wszystkie ważne licencje i tak dalej.
- Tak czy siak jest niesamowicie zgrabna i solidna. Nie mam do niej żadnych zastrzeżeń. Jaki to model?
- MTX 645, jeden z pięciu takich modeli na świecie. Sam nie dowierzałem, że można mieć taki samochód do wyścigów, ale jak widać można... Jest czadowa pod każdym możliwym względem. Ludziska dosłownie biją się o auta produkowane przez Matsuda Company.
- W sumie to masz szczęście Walker, że ona nie jest jakaś specjalnie zaborcza, inaczej nie miałbyś przy niej życia... - powiedział Kaze, kiedy już się wygramolił z własnego samochodu. Stanął obok znacznie wyższego Wilsona - przy nim to był kawał chłopa. Kurosawie zupełnie nie przeszkadzało, że nie jest tak wysoki jak Jamie czy Mark. Nigdy nie miał takich kompleksów. Jeśli ktoś jest od niego wyższy to jest i trudno. Zawsze był zdania, że każdy ma inne atuty. - Ja to mam dość przykre doświadczenia z zazdrośnicami, więc radzę uważać na takie zazdrosne baby .
- O czym ty do licha... nawijasz? Mówiliśmy z Jamiem o twoim samochodzie - mruknął pod nosem Walker i zerknął na Jamiego wpatrzonego w Mazdę, którą dopiero co prowadził. Walker nadal palił swojego papierosa, bardzo powoli, delektując się nim w najlepsze. - Dobra Kazemaru, miło, że się tym z nami podzieliłeś, ale skupmy się teraz na naszej misji, którą jest jak najszybsze odnalezienie Beth, a nie jakieś twoje zazdrosne baby. - Uroczo się uśmiechnął.
- Spadaj na drzewo Walker - odburknął po japońsku Kurosawa i posłał Markowi lodowaty uśmiech... Był lodowaty w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nawet spojrzenie królowej lodu by przy nim wysiadło.
- Że co przepraszam? - oburzony Walker zmierzył kumpla morderczym spojrzeniem. - Możesz łaskawie powtórzyć co ty... przed sekundą powiedziałeś? Co to cholera było?
- Dokładnie to co usłyszałes. - Japończyk strzelił pokerową minę i wyraźnie dawał kumplowi do zrozumienia że ma wszystko gdzieś. - No co jest? Nie możesz tego przetrawić Marco?
- Uważaj Kurosawa, uważaj. - Mark pogroził mu palcem. Przez najbliższe dwie minuty udawał wkurzonego.
- Gdzie on się kurna podziewa? Obiecał, że na nas poczeka, a tymczasem nadal go nie ma... Cholera! - Jamie niespokojnie kręcił się po parkingu i rozglądał za swoim siostrzeńcem. Młody Wilson był wysoki i barczysty tak więc trudno byłoby go nie zauważyć. - Winnie gdzie jesteś do licha?! Odezwij się wreszcie! Hej Winnie!
- To co, teraz szukamy dwóch osób zamiast jednej? Cudownie. - Mark wzruszył ramionami po czym znów wsunął papierosa do ust i mocniej się zaciągnął. Sam zaczął się rozglądać za wysokim mulatem o czarnych krótkich włosach i zaroście, ale nigdzie go nie było. - Miejmy nadzieję, że Winnie nadal jest w jednym kawałku.
- W zasadzie trójki, bo jeszcze Ryan - przypomniał mu Kazemaru. Poprawił czarne jak węgiel włosy kompletnie rozwalone przez silny wiatr. Objął się ramionami, ponieważ było mu pierońsko zimno. Jak nigdy. - O bogowie, jak tutaj wieje. Można się przekręcić.
Nagle rozległ się sygnał zbliżającego się pociągu. Sygnał był tak głośny, że obudziłby najstarsze trupy. Okolica była całkiem dzika i głucha o tej porze, więc nadjeżdżający pociąg ekspresowy narobił sporo hałasu. Kurosawa rozglądnał się, ale zobaczył tylko uciekającego zdziczałego kota który sekundę temu siedział koło torów. Na szczęście zdążył czmychnąć nim zjawił się pociąg. Ani śladu Wilsona juniora.
- To może się przebiegnij dookoła tamtego budynku i przy okazji sprawdź czy nie ma tam naszego przyjaciela - poradził mu Mark wygodnie oparty o przednie drzwi Mazdy. - Bieganie poprawia krążenie. Zaraz zrobi ci się cieplej, zobaczysz.
- Co ty powiesz? - Japończyk szeroko otworzył oczy i pokręcił głową w geście niedowierzania. - Ależ niesamowite... Jakbym nie wiedział, że bieganie poprawia krążenie.
- Kurosawa... - zaczął mówić Mark, ale nie skończył. Zrobił tylko wymowną minę.
- No jest, widzę go - oznajmił Jamie i wskazał palcem zbliżającego się do siostrzeńca Wilsona. Poczuł niesamowitą ulgę, ale i wściekłość na siostrzeńca, że tak zniknął. - Biegnie tutaj.
- Całe szczęście, Boże - ucieszył się Walker. Oparł lewą rękę o maskę Mazdy i spuścił głowę w dół. Poczuł dużą ulgę. Przynajmniej Winnie nie był zagrożony i to był wielki plus. Jeszcze tylko Beth. Musieli ją uratować. Tak bardzo mu to leżało na sercu. Wiedział, że nie zazna spokoju dopóki jej nie odnajdą.
- Ale ulga. - Kazemaru uśmiechał się do Winniego, który był coraz bliżej. - Jak tam z tobą staruszku? Gdzie się podziewałeś?
- Hej Winnie. - Mark przejechał palcami po nawoskowanych, nienagannie ułożonych ciemnych włosach. Dzięki specjalnemu woskowi od Shizuki fryzura nigdy mu się nie psuła. Żaden deszcz ani wiatr jej nie zagrażał. Istne błogosławieństwo.
- Oooo, jesteście już... Szybko. Myślałem, że... dłużej wam zejdzie. To jednak spory kawałek drogi od nas. - Winnie był potwornie zdyszany i dygotał z zimna. Nic dziwnego, skoro dość mocno wiało, a on nie miał na sobie kurtki, zostawił ją w samochodzie. W międzyczasie udało mu się otrząsnąć z pierwszego szoku i zmusić do działania. Musiał się ogarnąć, Beth go potrzebowała. - Kurde, zimno tu jak cholera.
- Powiewa od rzeki, która jest niedaleko stąd - powiedział Kazemaru, któremu też było zimno, chociaż miał na sobie skórzaną kurtkę, a pod nią koszulę z długimi rękawami.
- Muszę jednak założyć kurtkę - zdecydował Winnie i rzucił się w kierunku swojego samochodu. Jak zaraz nie wdzieje czegoś ciepłego to go trafi z zimna. Gdy wreszcie wrócił do swoich kompanów zapytał. - To co panowie, mamy jakiś konkretny plan działania?
- Do cholery Winnie, czekaliśmy tu na ciebie, chociaż to ty miałeś na nas czekać tak jak było ustalone! - odezwał się zirytowany Jamie wysoko podniesionym głosem. Jego ton był surowy jak nigdy. Już dawno się na nikogo nie wydzierał. - Gdzieś ty był?! Ktoś mógł cię przecież... Nawet nie chce o tym myślec!
- Nie byłem w stanie wytrzymać w jednym miejscu. Musiałem... - Winnie nerwowo przebierał nogami. Wytrzymał wściekłe spojrzenie Jamiego. - Wybacz.
- Niech cię diabli młody! Już myśleliśmy, że będziemy szukać i ciebie i jej równocześnie. Prosiłem cię tysiąc razy żebyś się stąd nie ruszał. A jeśli już chciałeś urządzać sobie cholerne spacerki to mogłeś chociaż zadzwonić i powiedzieć, że jesteś w pobliżu, żebym się nie martwił. Co ty sobie myślałeś?! - Jamie miał wielką ochotę coś rozwalić. Gdyby nie to, że potrzebował komórki to... Przydałaby mu się teraz jakaś butelka albo duży kamień.
- Jezu Jamie, spokojnie, nic mi się jeszcze nie stało jak widać. - Winnie położył dłoń na ramieniu wuja, który był coraz bardziej wkurzony. Nie sposób go było udobruchać w takiej sytuacji. W oczach młodego Wilsona pojawił się dogłębny smutek. Sam cierpiał z powodu Beth, w końcu byli jak rodzeństwo. Gdyby ktoś ją zabił pewnie by oszalał i zaczął na własną rękę szukać winnych. Już kiedyś stracił najbliższą osobę, był przecież świadkiem śmierci brata zastrzelonego przez bandytów w amerykańskim getcie w USA. Nie chciał znów czegoś takiego przerabiać. Kochał Beth jak mało kogo i zawsze starał się ją chronić. Jeszcze nigdy nic jej się przy nim nie stało. - Byłem się trochę rozejrzeć, ale nie znalazłem żadnych śladów. Możliwe, że... gdzieś ją wywieźli.
- Ale mogło ci się stać! I przestań mnie tu uspokajać, bo Beth jak nie było tak nie ma, a ty nawet nie wiesz gdzie jej szukać ani jak wyglądali napastnicy. Zupełnie nic. Co my teraz kurwa zrobimy? Nawet gliny nie potraktują nas poważnie. Zero śladów, zero czegokolwiek.
- Tak, masz rację - przytaknął urażony Winnie i mimochodem zerknął na swój sportowy srebrny zegarek na prawej ręce. Mówił podniesionym głosem. - Byłem kompletnie bezmyślny i na pewno nie zapomnę tego do końca życia. Jeśli nie odzyskamy Beth to mogę sobie śmiało palnąć w ten durny łeb, bo nie dam rady żyć ze świadomością, że tak ją naraziłem... Jezu Chryste.
- Winnie... znajdziemy Beth. To nasz priorytet - zapewniał go przejęty Mark. Odwrócił głowę w prawo i omiótł spojrzeniem pogrążony w mroku duży budynek, przed którym właśnie stali. W tej okolicy pełno było takich budynków, a większość z nich stała opuszczona i ozdobiona szkaradnym graffiti. Więcej było tych nowszych. Ta część miasta zdecydowanie nie zachęcała do zwiedzenia jej. - Nie załamuj się teraz. Dopiero zaczynamy działać.
- To może mi jeszcze wyjaśnij czemu się tu zatrzymaliście zamiast jechać prosto do Casablanki? - nalegał kipiący ze złości Jamie. - Po cholerę wam był ten postój? Nie byłoby tego wszystkiego gdybyście od razu... Kurwa mać, zwariuje od tego! Aaaaaaaaaaaa!
- Równie dobrze mogliśmy oberwać gdzieś indziej! - bronił się wzburzony Winnie. Wąskie oczy o ciemnych tęczówkach zaczęły nagle łzawić. - Nie zgrywaj tu teraz wielkiego sędziego, bo mnie tu zaraz coś strzeli. Weź pod uwagę że to samo mogło przytrafić się tobie... No tak, tak, żebyś wiedział. Nie jesteś jakimś pieprzonym supermanem zbawiającym ten świat. Nie jesteś.
- Dobrze już. Zrozumiałem - Jamie ostatkiem sił próbował się uspokoić. Żałował, że wyprowadził młodego z równowagi. Komu to było potrzebne. - Wystarczy synu, naprawdę.
- Zatrzymaliśmy się, bo Beth chciała mi kupić kawę w pobliskim sklepie. Bała się, że mogę zasnąć za kółkiem i spowodować groźny wypadek. Gdybyśmy wiedzieli, że nas zaatakują to pewnie byśmy się tu wcale nie zatrzymali, ale kto do licha mógł przewidzieć taki scenariusz? Kto?! A co gdybym faktycznie zasnął za kierownicą i wpadł w ostry poślizg? Moglibyśmy zginąć na miejscu... Ciekawe co byś wtedy powiedział!
- Już dobrze Winnie, uspokój się. - Ton głosu Kazemaru był bardzo łagodny. Miał dar uspokajania tych którzy nie umieli panować nad wzburzonymi emocjami. Na Winniego też zadziałała jego moc... Na szczęście. - Wszyscy musimy być spokojni i opanowani. Inaczej nigdzie nie zajdziemy.
- Racja - przyznał Wilson senior. Mówił cicho.
- Jeśli faktycznie porwały ją te gnoje od Cho to jest grubo przewalone. Oni są zdolni do najgorszych rzeczy i nie będą się z nią pieścić tylko dlatego, że jest kobietą - poinformował ich śmiertelnie poważny Walker. Przeleciał wzrokiem po towarzyszach. - Mieliśmy już okazję się z nimi spotkać i nie było to sympatyczne spotkanie przy piwku. To banda pierdolonych popaprańców i jeśli nie zagramy w ich stylu to raczej nie wygramy.
- Aleś mnie teraz pocieszył, jaaaa pieprzę - Winnie znowu spuścił głowę. Czuł jak opuszczają go wszelkie siły. To sprawka tych ciężkich negatywnych emocji. To one wysysały z niego energię. Jak długo jeszcze będzie im na to pozwalał? Po policzkach spływały mu łzy, które prędko wytarł. Nie chciał się mazać przed chłopakami, ale zalewający go żal miał o wiele większą moc niżby sobie tego życzył. - Ile mamy procent szansy Walker? Dwadzieścia, dziesięć? Powiedz mi szczerze jakie mamy szansę!
- Znacznie więcej, jeśli dobrze wszystko rozegramy - odpowiedział z marszu Kazemaru i spojrzał na Marka, który tylko skinął delikatnie głową. - Musimy wierzyć w nasze siły i nie dać się zastraszyć tym walniętym bydlakom. W żadnym razie nie wolno nam ulec żadnym naszym lękom. Mogą sobie być nie wiem jak straszni, ale nas to wcale kurwa nie rusza. Pamiętaj o tym Winnie.
- Z tego, co wiem Cho trzyma sztamę z młodym Dengiem, a to straszny skurwiel. Sto razy gorszy niż jego staruszek - odezwał się Jamie. Mówił cicho łagodnym tonem. - Ten podły sadysta ma na sumieniu dwie młode dziewczyny z Korei Północnej, ale jeszcze nikt mu tego nie udowodnił... Zabił je z zimną krwią dla zabawy.
- Zgadza się. Też o tym słyszałem - potwierdził zgnębiony Mark zapalając kolejnego papierosa. Przerażała go myśl, że Beth wpadła w łapy tego zwyrodnialca Denga. Aż mu się gorąco zrobiło, gdy pomyślał co ten skurwiel może jej zrobić. Był kompletnie nieobliczalny. Najbardziej lubił znęcać się nad bezbronnymi kobietami... Kurwa mać, ktoś powinien oczyścić ten świat z takich śmieci jak Deng. Walker bał się spojrzeć w oczy Jamiemu, żeby ten czasem nie wyczytał z jego spojrzenia o czym właśnie myśli, ale ostatecznie to zrobił. - Dwa razy się z nim starłem i ledwo to przeżyłem, bo ten śmieć grał nieczysto.
- Młodego Denga też musimy załatwić - powiedział Kazemaru zaciskając pięści. Gdy spojrzał na przyjaciela ten tylko skinął głową na potwierdzenie jego słów. Obaj byli świadkami jak Deng zaatakował Lucy Lu, gdy zupełnie się tego nie spodziewała. - Nie daruje temu choremu draniowi, że ośmielił się tknąć Lucy.
- Tyle, że nie mamy pewności co do tego, że to na pewno ludzie Cho ją zawinęli - wybuchnął znów Winnie. Nie mógł się za żadne skarby uspokoić. - I co, będziemy tak szukać w ciemno Mark? Takie błądzenie w ciemnościach nie ma najmniejszego sensu. Tylko stracimy cenny czas, a te skurwiele mogą w tym czasie torturować Beth.
- Niby tak, ale trzeba się czegoś złapać na dobry początek - wyjaśniał spokojnie Walker. - Na razie nie mamy innych podejrzanych, więc zostaje nam Cho. Jamie wspominał że miał z nim niedawno jakiś zatarg i być może Chińczyk chciał się na nim w ten sposób odegrać, dlatego zlecił tamtą próbę zabójstwa na autostradzie, a teraz to porwanie. - Mark znów się zaciągnął, a potem wypuścił dym nosem i ustami. - Tu chodzi głównie o Jamiego, mówię ci. Nie ma innej opcji.
- Pewnie masz rację - zgodził się młody Wilson. Założył ramiona na piersi i oparł się lekko o słup stojący w pobliżu. Wewnątrz cały się trząsł z nerwów i chciało mu się wyć. To przez niego stracili Beth, bo pozwolił jej wyjść z samochodu. Można było tego uniknąć. Prędko o tym nie zapomni. - Cho rzeczywiście ma z nim na pieńku i może rzeczywiście jest to właściwy trop. Być może najwłaściwszy. - Pokręcił głową i poklepał Walkera po plecach. - Brawo Mark.
- Przychodzi ci do głowy jeszcze ktoś, kto mógłby chcieć ją skrzywdzić? Miała jakichś wrogów o których nie wiemy? - dopytywał Kazemaru patrząc w oczy siostrzeńcowi swojego zleceniodawcy. - Jeśli nie to na sto procent winny jest Cho i to jego musimy ostro docisnąć. Musi zmięknąć na tyle żebyśmy mieli nad nim pełną władzę. Zupełnie jak treser nad małpami w cyrku. - Potarł skroń nad lewym uchem.
- Poczekaj Kaze, ja go tak docisnę, że nie zapomni tego do samej śmierci, a nawet po - przekonywał kumpla Walker. Był piekielnie mocno zdeterminowany, żeby wyciągnąć Beth z niebezpieczeństwa. Zrobi wszystko co w jego mocy aby ją uratować. Totalnie wszystko. Wierzył, że mu się to uda i ta wiara dodawała mu siły. Najpierw uratuje Beth a potem jej młodszego brata. Chciał tego przez wzgląd na Luke' a, którego już nie mógł ocalić, ale tą dwójkę mógł i traktował to jako pokutę. - Albo mi zaraz powie, co zrobił z Beth albo wykonczę skurwysyna na miejscu i to bez grama znieczulenia. Nie mam litości dla takich śmieci jak on.
- Ja tak samo. Jak pomyślę, że mógłby tknąć Beth choćby jednym małym palcem to od razu mnie krew zalewa - mówił najeżony Winnie. Odsunął się od słupa i zaczął spacerować w pobliżu. Nie mógł ustać w miejscu. Za dużo złych emocji i za dużo czarnych myśli kiełkowało w jego wnętrzu. Właściwie nie dziwił się Jamiemu, że tak szalał. To co się zdarzyło było tak straszne, że nie umiał tego nawet opisać. - Podły sukinsyn, musi zapłacić za wszystko, co ma na sumieniu. Musi!
- Obaj zasługują na krzesło elektryczne - mruczał Mark wpatrzony w chmurkę dymu uchodzącą z jego szluga. Prawą rękę wsadził do kieszeni w kurtce. - Musimy dopilnować, żeby tak się stało. Nie ma co liczyć na nasz marny organ ścigania.
- Nooooo Walker, powiem ci kurna, że aż strach się ciebie teraz bać - przyznał oszołomiony Kazemaru. Pierwszy raz usłyszał coś takiego z ust przyjaciela i z trudem ukrywał, że okropnie go to zaniepokoiło.
Ale czy Mark rzeczywiście byłby w stanie zabić tego drania z zimną krwią? Kogokolwiek? Nie, nie wydawało się to możliwe. Pewnie tylko tak gadał, żeby podnieść na duchu Wilsona i jego siostrzeńca, dla których ta dziewczyna była najważniejsza na świecie. Mark może i był narwany jak niewiadomo co i zdarzało mu się kogoś zlać, ale żeby od razu zabijać to nie. Nie mógłby tego zrobić, bo nie był taki jak Cho i ta jego cholerna zgraja. Od jakiegoś czasu można było rzec, że był oazą spokoju.
- Nie mów, że się przestraszyłeś Kaze. - Walker gapił się na Japończyka z niedowierzaniem. W końcu się zaśmiał i znów pociągnął papierosa. Już prawie go kończył. Wolną dłonią poklepał Kazemaru po plecach. - Co z tobą jest? - Mark zbliżył się do przyjaciela i lekko pochylił głowę.
- Nagle zrobiłeś się niebezpiecznie nieprzewidywalny Walker i nie do końca wiem czy to dobrze czy źle. - Kazemaru patrzył na przyjaciela z ukosa, a ramiona miał złożone na piersi. Wiatr znów rozwiał jego niesforne włosy na wszystkie strony świata, ale Japończyk absolutnie się nie przejmował tym nieładem na swojej głowie. Już dawno się z tym oswoił.
- Jeśli będę musiał to zabiję drania i nikt mnie nie powstrzyma. Nikt! - Spojrzenie Walkera było przenikliwe jak licho. - Jeśli ona nie przeżyje to on tym bardziej Kurosawa.
- I myślisz, że będziesz mógł z tym potem żyć, że zarżnąłeś jakiegoś śmiecia? Naprawdę? - zapytał Kaze udający zimną obojętność. - Eeeeeej facet, ty chyba nie chcesz być podobny do mojego brata, co?... - Posłał Markowi groźne spojrzenie. -Oby nie, bo tego bym raczej nie zniósł.
- Nie wiem stary, okaże się... W każdym razie zawsze zostaje jeszcze seppuku, nie? - Mark mrugnął do kumpla okiem.
- Co takiego?! - Kazemaru nerwowo się zaśmiał, a potem walnął się w czoło otwartą dłonią. - Seppuku? No ja pierdolę, co za...
- Słuchajcie, uważam, że powinniśmy od razu pojechać do Cho i wyciągnąć z niego ile się da - zdecydował stanowczo Winnie. - Tu już nie mamy nic do roboty, szukanie w tym miejscu to ewidentna strata czasu... Czy ktoś z was jest innego zdania? Jak się nazywa ten jego śmieszny klubik? Muszę znaleźć w necie jego lokalizację.
- Last Night Club chyba - odparł szybko Walker. - No chyba, że jakoś po chińsku, a na to już nic kurwa nie poradzimy.
- Jak najbardziej jestem za twoją opcją Winnie. - Kaze podniósł rękę do góry. - I nie odpuścimy mu dopóki nas do niej nie doprowadzi. Nie ma już żadnej taryfy ulgowej dla tego parszywego ciula.
- Ja też uważam, że to dobre rozwiązanie - oświadczył zasępiony Jamie. - Jedźmy do tego klubu i utnijmy sobie z tym małym sukinsynem drobną pogawędkę. Jeśli ma z tym coś wspólnego to na pewno w końcu się zdradzi. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości... Aha i żadnych glin. Oni by tylko wszystko spierdolili jak zawsze.
- Jak nie będzie chciał współpracować to zrobimy mu tam malutką rozpierdówe - zapowiedział Walker z zaciętym wyrazem twarzy. - Powinniśmy go teraz zastać w tym jego kurwidołku.
- Winnie pojedziesz z Markiem Mazdą, a ja z Kaze bierzemy twojego Subaru - rzucił do siostrzeńca Jamie. Uśmiechając się do Japończyka dodał. - Kazemaru, nie będziesz miał nic przeciwko temu żeby Winnie poprowadził twoje cudowne autko?
- Absolutnie nic. - Kazemaru kręcił głową i figlarnie się uśmiechał. - Jestem ciekawy jego wrażeń po jeździe próbnej.
- Ja... ja mam poprowadzić to cudo? - Winnie był zszokowany. Patrzył to na Mazdę to na Kaze i nie wiedział co ma robić. - Jaja sobie ze mnie robicie czy jak? - Potarł lekko zarośniętą brodę, a potem zaczął kręcić głową. - Kaze...
- A co nie chcesz? - Walker mrugnął do Winniego, a potem do reszty kompanów i znów spojrzał na Winniego, który wydawał się być bardzo skonsternowany. Walkerowi chciało się śmiać z tego powodu. - No proszę cię, taki mistrz kierownicy i tak się waha? Bez żartów.
- Czemu ja? Przecież... - Młody Wilson odwrócił się i spojrzał pytająco na Japończyka jakby nadal szukał jego przyzwolenia. - Kazemaru... czemu ty nie możesz poprowadzić swojego samochodu? O co tu do ciężkiej biega? W co wy mnie wpuszczacie chłopaki?
- A po temu, że ja i Kaze piliśmy alkohol. Będzie niefajnie, jeśli się wpadniemy po drodze na jakąś kontrolę i każą nam dmuchać - wytłumaczył Walker nie odrywając spojrzenia od młodego Wilsona. - To jak będzie? Słyszałem, że jesteś dobry w te klocki, więc zapewne super dasz sobie radę. - Zaczął się śmiać. - No Winnie, śmiało, kierownica jest twoja... Serio.
- W jakie klocki Walker? O co ci chodzi? - spytał pół szeptem Winnie. Naprawdę nie wiedział co ten facet ma na myśli, a co więcej nie był przekonany czy powinien usiąść za kierownicą tego wspaniałego auta. Owszem od czasu do czasu zdarzało mu się jeździć takimi luksusowymi furami, ale cholera... samochód Japończyka był o wiele cenniejszy niż bryki jego zafajdanych kumpli. - Pogładził z czcią boczną szybę ślicznej Mazdy. - Obyście tego potem nie żałowali.
- Gdybym wiedział, że nie potrafisz jeździć to bym ci go za Chiny nie powierzył - odezwał się śmiertelnie poważny Kazemaru patrząc na zdezorientowanego Winniego z ukosa. - No weź przestań, dobrze wiem, że tylko zgrywasz takiego przestraszonego... Mark otwieraj ten wehikuł.
- Jamie ma pilota - poinformował go Mark.
- Tak, już zaraz otwieram - powiedział Jamie. Sięgnął po pilota doczepionego do kluczyków, które miał w kieszeni w kurtce, a potem za pomocą automatu otworzył przednie drzwi samochodu Kazemaru.
- Dobra kurna, niech wam będzie. - Zrezygnowany Winnie zajrzał do wnętrza Mazdy i oniemiał. Auto było tak samo niesamowite w środku jak na zewnątrz. Pełen luksus. Wreszcie zasiadł za kierownicą. Wciąż nie był pewien czy dobrze robi przejmując kierownicę od Kazemaru. Jeśli coś się stanie z tym samochodem... Boże uchowaj. - Tylko żeby potem nie było, że nie ostrzegałem.
- Spokojnie, w razie czego będę obok i pomogę ci ujarzmić tę bestię - pocieszył go Walker.
- Winnie daj mi jeszcze kluczyki do swojej bryki - zwrócił się do niego Jamie.
- Ojej, momencik. - Młody Wilson sięgnął do kieszeni po kluczyki, które następnie wręczył wujowi. - Bardzo proszę.
- To gdzie teraz jedziemy? Gdzie jest ten klub? - dopytywał Jamie.
- Na Esplanade Avenue 163. Sam lokal mieści się w wieżowcu - odparł Mark. - Wejście obok sklepu z niebieskim szyldem.
- To zdaje się jakieś dwadzieścia dziewięć minut jazdy, może krócej - powiedział Winnie.
- Paaaaa malutka. - Kazemaru posłał swojej Maździe buziaka w locie i ruszył za Jamiem w stronę Subaru jego siostrzeńca.
- Do zobaczenia na miejscu! - rzucił do nich Mark, a potem wsiadł do auta na miejsce obok kierowcy. Od razu zapiął pas.
- Kaze urwie mi łeb, jeśli coś się stanie jego Maździe. - Winnie gapił się tępo w przednią szybę. Mówił półgłosem jakby do samego siebie, ale siedzący obok Mark usłyszał to i znów się zaśmiał. - Ty mi się tu nie śmiej, bo to nie jest ani trochę zabawne. - Przeżegnał się i zapiął pas bezpieczeństwa. - Dobra stary, luzik. Dasz radę.
- Miałem dokładnie takie same myśli, kiedy pierwszy raz dorwałem tę kierownicę. Mówiłem sobie, ej facet, jak się gdzieś pierdolniesz w bande to po tobie. Kurosawa utnie ci łeb przy samej dupie. - Mark lekko wysunął się do przodu, dotknął przycisku na panelu w celu w celu opuszczenia skrzydła, a potem aktywował GPS. - A teraz stawiam sto patyków na to, że po tej jeździe zapragniesz kolejnej i właśnie tego się teraz obawia nasz Japończyk. - Rozłożył się wygodnie w fotelu, oparł głowę o miękki zagłówek.
- Skąd ty to wiesz do licha? - spytał Winnie, który właśnie uruchomił silnik. - Siedzisz nam w głowie czy jak? - Postukał się w czoło, a potem wyszczerzył bielutkie zęby w uśmiechu. - Niesamowite.
- Jakbym z nim nie jeździł od dobrych dwóch lat - odparł Mark odwzajemniając uśmiech. - Ku rozpaczy tego faceta chyba uzależniłem się od prowadzenia jego samochodu... Czasem sam siebie nienawidzę za to, że ciągle mu zabieram kierownicę.
- Coś mi się zdaje, że bardzo lubisz brylować na krawędzi. - Młody Wilson poczekał aż jego wujek wyjedzie z parkingu i dopiero wtedy sam wyjechał. - Ja bym się nie odważył zabrać Kazemaru kierownicy, mimo, że jestem większy i mocniej zbudowany... Poważnie.
- Kiedyś wziąłem Lucy na taką długą nocną przejażdżkę, bo myślałem, że się jej spodoba taka rozrywka, ale się przeliczyłem i to strasznie... Przeklinała mnie całą drogę, a na sam koniec mnie obrzygała. Przepraszałem ją chyba milion razy zanim mi to wybaczyła. Potem mnie straszyła że albo mnie wyleczy z tego szarżowania albo ją diabli wezmą. - Mark parsknął śmiechem.
- Co ty gadasz... wydawało mi się, że akurat Lucy Lu uwielbia wariacką jazdę - zdziwił się Winnie. - Przynajmniej tak mówił Jamie.
- Nie, nie, ona tylko lubi patrzeć jak my świrujemy, ale żeby z nami jeździć jako pasażer to już nie za bardzo. - Walker zapatrzył się w przednią szybę. - Może kiedyś jak była młodsza to lubiła jeździć z takimi wariatami jak my, kto wie... Mogę zapalić?
- Pewnie, śmiało. - Winnie kiwnął głową. Cały czas patrzył przed siebie. Dobrze mu się jechało. Jak tylko wyjechali na główną drogę jazda stała się dużo wygodniejsza. Na tamtej wąskiej ulicy trzeba było bardzo uważać, gdyż auto było naprawdę szybkie i wymagało twardego kierowcy umiejącego dobrze wchodzić w zakręty.
- No nie, jednak nie mogę. - Mark kręcił przecząco głową, aż w końcu uderzył otwartą dłonią w udo. - Cholera jasna!
- Czemu nie możesz? - spytał zaskoczony Winnie i zerknął na Walkera, którego dosłownie nosiło na siedzeniu. Znał to uczucie, ponieważ sam kiedyś jarał jak dziki. Gdy go brało na palenie na przykład w kolejce do lekarza albo na mszy to była prawdziwa tortura. Cud, że wreszcie zerwał z tym dziadostwem... Ale to tylko dzięki swojej twardej babuni, która umiała go utrzymać w szachu.
- Kurosawa nienawidzi, gdy się pali w jego samochodzie, nie znosi woni szlugowego dymu. Jak się dowie, że tu jaralem dostanie szału i nie odda mi więcej kierownicy. - Mówiąc to Walker patrzył do góry. - Taką zawarliśmy umowę.
- Ja mu nie powiem, więc, jeśli bardzo potrzebujesz to pal. Znam ten ból.
- Dzięki Winnie, ale on i tak się od razu się zorientuje. On ma tak wyczulony węch jak te psy policyjne. Poza tym nawet, gdy jesteśmy u mnie w mieszkaniu Kaze marudzi, że mu zatruwam powietrze i ucieka na balkon, gdzie przez pół godziny przeklina mnie po japońsku. Raz był tak zdesperowany, że załatwił mi wizytę u szamanki, która miała mi pomóc rzucić palenie.
- Jak widać nie pomogła. - Winnie zrobił kwaśną minę. - Cosik nie pykło.
- No właśnie, a gość stracił kasę i myślę, że trochę się wkurzył... Na mnie i na nią.
- Spróbuj, może się obędzie bez jazdy. - Winnie zwolnił przed światłami. Zaciągnął hamulec i zerknął na Walkera. Drżały mu dłonie. Widać było, że słabo sobie radzi z uzależnieniem od nikotyny. Pomyślał, że są do siebie całkiem podobni. - Tylko otwórz szeroko okno.
- Może? Mam ryzykować, że już nigdy więcej nie pozwoli mi poprowadzić swojej Mazdy? - Śmiertelnie poważny Mark patrzył swojemu towarzyszowi w oczy. - Kurwa nie... za bardzo lubię tę brykę. Jakoś wytrzymam bez jarania.
- Wcale ci się nie dziwię. To jest obłędne autko, naprawdę wspaniale daję się prowadzić... Spełnienie marzeń każdego faceta. - Już się nie bał, strach nagle gdzieś uleciał, a on prowadził ten samochód jak zawodowy kierowca rajdowy, pewnie i dobrze wchodził w zakręty. Jakim cudem tak szybko okiełznał bestię Kazemaru? To co teraz czuł było niesamowite.
- Aaaaaa, mówiłem ci! - Mark znów się wyszczerzył. Był pełen entuzjazmu i nie miał żadnych zarzutów, co do jazdy Winniego. Młody Wilson był świetnym kierowcą, doskonale sobie radził z samochodem Japończyka. Dużo lepiej niż jego wuj.
- Jest tak zajebista, że nawet żal mi teraz oddawać kierownicę twojemu kumplowi.
- Wiedziałem, że to powiesz. - Mark wycelował w niego wskazujący palec. - Wiedziałem.
- I co teraz będzie? - Winnie ruszył, gdy światło się zmieniło. Przyspieszył na prawie pustej drodze. - Mam ochotę zawinąć ten samochód. - Oczywiście żartował. Nie zdołałby daleko uciec przed Kazemaru.
- Nie wiem cholera. - Uśmiech Walkera był jak zwykle zniewalający. - Mnie w to nie mieszaj. - Stłumił chichot.
- Mój brat uwielbiał oglądać szybkich i wściekłych, a potem wyżywał się w grach na konsoli - odezwał się chwilę później Winnie. - Był totalnym wyjadaczem w grach wyścigowych, przez co nigdy nie mogłem z nim wygrać. Gnojek wymiatał jak wściekły, nie było na niego mocnych. Jak byliśmy mali to ciągle wymyślał takie zabawy, wszędzie były auta i tory, mógł to robić godzinami. To były nasze najlepsze lata, a potem dorośliśmy i wszystko się zmieniło na gorsze.
- Ja miałem brata bliźniaka, który zginął, bo myślał, że jest ponad wszystko jak ci goście na filmach. Niestety wybrał najgorszą porę i samochód, którego nigdy nie powinien był ruszać. Nawet ja nie mogłem do końca zapanować nad tamtym wozem, a ten debil jechał jak wariat za dnia przy wzmożonym ruchu... Są momenty, że strasznie go za to nienawidzę i chyba nigdy mi to nie przejdzie. Gdyby choć przez moment o mnie pomyślał nie zrobiłby czegoś tak durnego, on jednak miał gdzieś, że będę przez niego cierpiał. - Walkerowi zacząć drżeć głos. Okrutny żal raz po raz chwytał go za gardło utrudniając mówienie. Po policzkach płynęły łzy, które pospiesznie wycierał, ale to nie zatrzymało kolejnych. Zacisnął powieki po czym wziął dwa głębokie oddechy, żeby uspokoić emocje, które dosłownie go dusiły od środka. - Nigdy mu... tego nie wybaczę. Nieeeeee i już.
- To chyba najgorsze co mógł ci zrobić. - Winnie był kompletnie oszołomiony i przerażony po tym usłyszał od Walkera. Jego brat tak jak Marcus zginął przez swoją bezmyślność i pychę. Obaj zapłacili za to najwyższą cenę. Marcus stale mówił, że nic go nie zabije, żeby go nie pouczali, bo on przecież zna się na ryzyku najlepiej, tymczasem stało się to, co się stało i nie dało się tego odwrócić. - Naprawdę. To prawie... jak samobójstwo.
- Luke miał głęboko w dupie moje rady oraz wszelkie ostrzeżenia. Ciągle mi przypominał, że nie jestem jego ojcem, żeby mu prawić kazania. Koniecznie chciał mi dogryźć... Właściwie wszystkim dookoła robił na złość, ot tak dla zasady.... a mnie najbardziej bo... się troszczyłem o jego bezpieczeństwo. - Mark ledwo mówił i z trudem nadążał z wycieraniem mokrej od łez twarzy. Czuł się tak podle, że z trudem to wytrzymywał. Gotowy był oszaleć, tak mało brakowało. W końcu zakrył prawą dłonią zaczerwienione oczy, które piekły w tamtym momencie jak licho i przez dłuższą chwilę jej nie zabierał. Nie chciał teraz ryczeć, walczył z tym jak mógł, a to go tak wiele kosztowało. Jedynie przy siostrze Kazemaru był w stanie się rozpłakać na całego, bez żadnych oporów i płakał dotąd aż nie wyczerpał całego zapasu żalu, który w sobie nosił. - Dlaczego kurwa, czemu mi to zrobił? Nie mogę tego... pojąć.
- Marcus także zginął przez swoją bezmyślność, więc wiem co czujesz - wyznał poruszony Winnie. Jemu też się chciało wyć, gdy wspominał niepokornego brata. Wytarł ręką mokre oczy. - To potwornie bolesne. Człowiek chce zapomnieć, ale się nie da, bo ten ktoś był przecież częścią twojego życia i nagle zniknął zostawiając po sobie tylko szarą pustkę. - Uciął żeby zakaszleć, a następnie wytarł wilgotny nos i kontynuował. - Zastrzelił go jakiś sukinsyn z getta za narkotyki, których nawet nie miał. W ciągu kilku minut wybuchła tam dzika jatka między dwoma gangami i to on najbardziej oberwał, inni się jakoś wylizali. Jego zasrani koledzy z bandy od razu zwiali. Tylko ja z nim byłem, umierał na moich ramionach. Jamie i babcia byli bliscy zawału, gdy się o wszystkim dowiedzieli.
- Cholernie mi przykro, że cię to spotkało - wyrzucił z siebie zgnębiony Mark. Patrzył na młodego Wilsona przez łzy. Mówił cicho łamiącym się głosem. - Nawet nie chce sobie wyobrażać, co wtedy czułeś. Ktoś... kto przeżyje coś takiego już nigdy nie jest taki jak wcześniej.
- Też ci bardzo współczuję... Pewnie się jeszcze obwiniasz, że ten gnojek zginął, bo go nie upilnowałeś... Tak jak ja teraz o Beth. To mi straszliwie ciąży i tak cholernie trudno temu zaradzić. Rodzimy się by cierpieć, a szczęście to tylko przejściowy luksus. Przychodzi szybko i równie szybko znika. - Młody Wilson też z trudem hamował płacz. Już dawno nie było mu tak ciężko na duchu, ale nie żałował, że powiedział Markowi o Marcusie. Może tego właśnie potrzebował, wygadać się drugiemu facetowi, który przeżył podobną stratę. Tylko on mógł to zrozumieć. Nikt inny.
- Gdy zobaczyłem spalone szczątki Luke' a w kostnicy pomyślałem, że to koniec świata. Dostałem takiego amoku że musieli mnie ogłuszyć, żebym się wreszcie uspokoił. Potem dorwał mnie pierdolony prokurator i zadawał jakieś bezsensowne pytania, a ja miałem w głowie tylko to, że chce umrzeć. Nawrzucałem temu napuszonemu fiutowi, co myślę o jego przesłuchaniach w takiej sytuacji i uciekłem stamtąd gdzie pieprz rośnie... Pomogła mi Lucy i tylko dzięki niej się odbył ten pogrzeb. Wszystko ogarnęła i nigdy mi nie wypomniała, że umyłem od tego ręce. Dobrze wiedziała, że nie mam na to siły. Tylko ona jedna to rozumiała... Byłem wtedy wrakiem Winnie, znerwicowanym, złamanym gościem, który całkiem stracił wolę życia. Nie spałem w nocy albo budziłem się nad ranem z krzykiem i szukałem brata... Tyle wtedy ryczałem, że aż dziwne, że jeszcze mam czym płakać. Od tamtego czasu minęły dwa lata.
- Z taka traumą żyje się do końca życia przyjacielu - oznajmił Winnie grobowym głosem. Zamrugał gwałtownie oczami, a łzy zgromadzone na rzęsach opadły na policzki. Przyspieszył na praktycznie pustej drodze, chciał już być w klubie tego pieprzonego pajaca Cho i wycisnąć z niego co zrobił z Beth. Cholera, chciałby móc tak panować nad swoimi emocjami jak teraz nad tą Mazdą. Czemu tak się nie dało? - Dzięki, że opowiedziałeś mi o swoim bracie. Doceniam twoje zaufanie i na pewno go nie zawiodę. Możesz mi wierzyć. - Zmienił dłoń na kierownicy. Tamta mu zdrętwiała, więc zaczął ruszać palcami.
- Nie ma sprawy. - Twarz Walkera rozjaśnił lekki uśmiech. - Przynajmniej częściowo mi ulżyło... Ja też ci dziękuję, że mnie wysłuchałeś. Nie znam zbyt wielu ludzi, którzy potrafią słuchać innych.
- Ja za to znam zbyt wielu, którzy za bardzo lubią mówić o sobie. - Winnie odwzajemnił uśmiech i przejechał dłonią po krótkich szorstkich włosach.
- A ja mam to do siebie, że wcale nie lubię mówić o sobie i gdy ktoś próbuje coś ze mnie na siłę wyciągać robię się nieprzyjemny - przyznał Mark marszcząc brwi. - Na szczęście ten Japończyk to rozumie i co najlepsze zawsze wie kiedy nie chcę żeby do mnie gadał. Potrafi przez pół dnia milczeć jak zaklęty. On jest naprawdę... O ktoś się do mnie dobija na komórkę . - Wyciągnął z kieszeni kurtki komórkę i zerknął na ekran. - Co to za numer?
- Odbierz, odbierz. - zachęcił go Winnie. - Może to coś ważnego.
- Tak, słucham - odezwał się Mark do kogoś po drugiej stronie. Ciekaw był kto to. Zaraz potem usłyszał znajomy głos Lucy. - Cześć Lucy, czemu dzwonisz z nieznanego? Czy coś...?... Aha, rozumiem... Dziwię się, że jeszcze nie śpisz o tej porze. Ty prawie zawsze zasypiasz z kurami... Powiedziałem prawie Lucy... Słucham?... Tak... to niestety prawda. Szukamy jej i zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby ją uratować... Proszę? Możesz powtórzyć, bo mam jakieś zakłócenia?... Lucy, jesteś tam?... Podejrzewamy Cho albo Denga... Tak, wiem, beznadziejna sprawa. Właśnie jedziemy do tego jego klubu nocnego, żeby... się z nim rozmówić... Aha... Tak wiem, ale myślę że Jamie jakoś da radę. Wspieramy go jak możemy... Znajdziemy ją Lucy, obiecuję... My też, ale nie tracimy nadziei. Zobaczysz, że wszystko dobrze się skończy. Tak... Dobrze, będziemy w kontakcie. Trzymaj się. - Rozłączył się i schował z powrotem telefon do kieszeni.
- Dowiedziała się o Beth? - zgadywał Winnie wpatrzony w widok za oknem. - Pewnie wcześniej rozmawiała z Jamiem.
- Tak, to on jej powiedział... O kurde, jeszcze sześć minut do celu - zauważył Mark patrząc na panel GPS. Zaczął dotykać różnych przycisków - było ich tam bez liku - coś ustawiał i jednocześnie zapisywał. Odgłos pikania stał się narastający. Nagle zapaliła się żółta lampka i nagle mapka terenu się powiększyła na niewielkim ekranie. Uważnie się jej przyglądał. - Do licha, mogliśmy pojechać takim jednym skrótem, który całkiem nieźle znam. Niestety go przeoczyłem. No nic, trudno, nie będziemy już kombinować. Jedziemy tak jak trasa prowadzi.
- Ciekawe jak daleko są teraz Jamie i Kaze. - Powiedziawszy to Winnie ostro skręcił w prawo i nagle wyrosły przed nimi nowoczesne szklane wieżowce. - Myślisz, że nas wyprzedzili? Nie widzę ich nigdzie, ani za nami ani przed.
- Bardzo prawdopodobne, że pojechali tamtym skrótem, który prowadzi koło domu pogrzebowego Niebiańska droga. Zyskali wtedy ponad dziesięć minut drogi. Okej, nic nie szkodzi. Ostatecznie spotkamy się z nimi na miejscu. - Walker odwrócił wzrok od panelu sterowania i spojrzał w boczną szybę. Ledwie poznał samego siebie. Maggie pewnie by go nie poznała - tak na dwieście procent był teraz zupełnie kimś innym. Tamten Mark, którego znała był nieustępliwym, lecz pociągającym twardzielem, który nigdy się nie mazał. Tak właśnie go postrzegała, odkąd pierwszy raz się spotkali i taki musiał pozostać jeśli chciał by z nim została. Nie zniósłby gdyby nagle uznała, że jest ostatnim mięczakiem i z nim zerwała. Prędzej by zwariował niż się z tym pogodził... A co jeśli się mylił. Może ona właśnie pragnęła poznać prawdziwego Walkera, a on niepotrzebnie grał kogoś kim nie był.
- Mogę jeszcze bardziej przyspieszyć, wtedy zyskamy przynajmniej trzy lub cztery minuty, ale po drodze mogą być radary lub patrole, więc sporo ryzykujemy... Co ty na to?
- Kto nie ryzykuje ten w kozie nie siedzi - zacytował Mark patrząc wymownie na swego towarzysza. - Dalej Winnie, zapieprzamy ile wlezie... To dla Beth. - Puścił muzykę i dał na fula. Na play liście był akurat Kashmir Zeppelinów, którymi zaraził Japończyka, a ten wręcz oszalał na ich punkcie i prawie nigdy nie rozstawał się z ich muzyką.
- No odbierz Mark... do licha ciężkiego odbierz! - Kazemaru prawie się darł do telefonu. Nie martwił się wcale o swój samochód - oczywiście że nie - tylko o kumpla. Właściwie o dwóch. Doskonale wiedział, że teraz może stać się wszystko. Żaden z nich nie był nieśmiertelny, a za każdym rogiem czyhały liczne niebezpieczeństwa. Musieli stawić im czoła by dotrzeć do Beth i wyciągnąć ją z tego bagna. Było ich czterech, czterech silnych, zaradnych facetów mających jasny plan działania. Co miałoby pójść nie tak?
- Nie denerwuj się Kazemaru. Dajmy im jeszcze pięć minut. Jeśli tu nie dotrą w tym czasie to będziemy się martwić. Może przez nieuwagę źle skręcili i zrobili większe kółko. - Powiedziawszy to Jamie zadarł głowę i popatrzył na niebo, z którego właśnie zaczęło kapać. Ledwo wysiedli z samochodu i już padało. - O szlag by to trafił. Jeszcze nam teraz deszczu brakuje.
- Gdyby nasz plan się posypał dam znać Lucy. Ona w tej dzielnicy znajomych, którzy też chcą dopaść Cho. Dobierzemy się mu do dupy jeszcze tej nocy. - Kaze stał oparty o prawy bok Subaru Winniego i patrzył na Wilsona. Wcześniej narzucił na głowę kaptur.
- Wiem, na Lucy Lu zawsze można polegać. - Jamie skrzyżował ramiona na piersi . - Zawsze.
- Kiedy zbyt mocno tęsknię za matką zaczynam myśleć o niej i wtedy zawsze robi mi się ciepło na sercu. - Japończyk wsadził ręce do kieszeni w kurtce i pociągnął nosem.
- Dzięki tobie i Markowi Lucy też nie czuję się samotna. Poniekąd jesteście jak rodzina. Dobrze że Was ma.
- Dziadek też ją lubi. - Japończyk rozejrzał się dookoła. Ulice świeciły pustkami co o tej godzinie wcale nie było takie dziwne. Było coś koło północy. Liczne wieżowce stojące w pobliżu były ciemne i ponure.
- Widzisz Kaze, moje życie bez Beth też nie miałoby sensu. Ona mu je nadaje dlatego tak się o nią trzęsę. Nie mógłbym... nie wyobrażam sobie, że mogłaby zginąć.
- Nie zginie. Nawet nie wolno ci tak myśleć. - Azjata patrzył na swojego towarzysza i groził mu palcem.
- Jadą, nareszcie - oświadczył nieco głośniej widząc nadjeżdżający wóz Japończyka. Światła Mazdy rozjaśniły ulice. Po chwili drugi samochód minął ich i zatrzymał się kawałek dalej.
- Wygląda na to, że nadal są w jednym kawałku - rzucił do Wilsona Kazemaru patrząc na przednią szybę swojej ukochanej Mazdy. Pomachał Winniemu. - Jestem pod wrażeniem.
- Halo panowie, gdzie wyście tak błądzili? - spytał Jamie kiedy Mark wysiadł z samochodu. - My nie jechaliśmy samochodem wyścigowym, a dotarliśmy tu przed wami.
- Winnie przegapił skręt, a potem trafiliśmy na remont i musieliśmy zrobić kółko, więc siłą rzeczy nadłożyliśmy trochę drogi - odpowiedział Walker i założył kaptur na głowę. - A jeszcze wcześniej ominęliśmy skrót, więc straciliśmy trochę czasu.
- Tak właśnie pomyślałem - skwitował Jamie patrząc na siostrzeńca wysiadającego z Mazdy.
- Przynajmniej nie wjechałem w żadną bandę ani nie wylądowałem w rowie - pochwalił się młody Wilson i zdalnie zamknął samochód Kazemaru.
- Daj spokój stary... - Japończyk parsknął śmiechem. - Nawet bym cię o to nie podejrzewał.
- Trzeba przyznać, że niezły z niego rajdowiec - oznajmił Mark poklepując Winniego po plecach. - Może go weźmiemy na następny wyścig.
- Mnie? No weź przestań Walker, nie mam najmniejszych szczegółach szans.
- Dobrze, chodźmy już. Nie traćmy więcej czasu - ponaglał towarzyszy Jamie.
- Racja Jamie. Wybacz, że straciliśmy tak dużo czasu jadąc tutaj - powiedział pół głosem Winnie. - Gdybym nie przegapił skrętu pewnie bylibyśmy szybciej. Mark by go raczej nie przegapił.
- Ale to ja zapomniałem o skrócie - wtrącił się Walker, gdy oddalili się od samochodów. - Więc w zasadzie to moja wina.
- Już dobrze Winnie, nie będę się więcej czepiał - odezwał się Wilson. - Przepraszam za tamto.
- Walker, ty ośle. - Kazemaru powiedział to japońsku i udawał przy tym śmiertelnie poważnego. - Jak mogłeś zapomnieć o tym skrócie.
- Co to za hałas? - zainteresował się Winnie. Zaczął się nerwowo rozglądać. Zniżył głos do szeptu. - Co się dzieje?
- Spoko, to pewnie szopy buszują po śmietnikach - uspokajał go Walker. - W razie czego mam przy sobie mojego glocka.
- Coooo? Ty chcesz tam wejść z tą swoją klamką? Zwariowałes? - zagrzmiał Japończyk i prawie zabił kumpla wzrokiem. Nienawidził broni palnej. - A co będzie jak nas sprawdzą przy wejsciu? Od razu będziemy spaleni. Mógłbyś się czasem zastanowić co robisz...
- Czego znów marudzisz? A ty nie masz przy sobie swojego niezawodnego wakizashi? - Mark bezczelnie się uśmiechał. - Nie wierzę ci Kurosawa. Przyznaj się bez bicia, że go za zabrałeś.
- Poradzę sobie bez tego, spokojna głowa - odburknął zachmurzony Kaze.
- Oczywiście - mruczał pod nosem rozdrażniony Mark. O mało się nie wywalił się na wyrzuconej przez kogoś puszce po Coli, której nie zauważył. - Kurwa no!
- Ja też wziąłem broń - przyznał Jamie Wilson. -Liczę na to, że uda nam się wejść do tego burdelu bez kontroli. - Słyszałem, że nie zawsze sprawdzają gości przed wejściem.
- Oby dopisało nam szczęście - powiedział prawie szeptem Winnie. Dotarł do jakichś przeszklonych drzwi. Otworzył je bez większego problemu. - Otwarte, chodźcie.
- Ciemno tu jak w dupie za przeproszeniem - skwitował Mark, gdy już pokonali przeszło pięćdziesiąt metrów korytarza, który był długi, ciemny i zaśmiecony. Znów się o coś potknął i coraz bardziej go to wkurzało. - Jest tam jakiś wyłącznik światła Winnie? Musi gdzieś być... Ja pitolę, zaraz się tu zabije na tych śmieciach
- To patrz pod nogi - poradził przyjacielowi Japończyk, który szedł tuż za nim.
- Póki co ani śladu - odparł Winnie. Nadal macał ścianę w poszukiwaniu kontaktu, ale tego nie było. Zatrzymał się i sięgnął po komórkę, którą miał w kieszeni w kurtce. Minutę później włączył latarkę. - No, od razu lepiej.
- Może to wcale nie tu. Raczej wątpię żeby takie obskorne wejście prowadziło do ekskluzywnego klubu nocnego - odezwał się Japończyk. Rozglądał się po ścianach ozdobionych graffiti i soczystymi przekleństwami. - O kurna, ale odlotowe graffiti, ja nie mogę. Słuchajcie co ktoś nabazgrał. Marco Polo... zawsze... byłeś... skończoną... Eeeee zaraz, co?... Aha... już wiem, zawsze byłeś skończoną cipą... No ładnie się komuś oberwało. - Zakrył dłonią usta po tym jak mu się odbiło colą, którą niedawno pił z Wilsonem.
- Kurosawa... co ty do licha wymyślasz? - Mark odwrócił się do Kaze twarzą. Mało nie wybuchł śmiechem co pewnie by wkurzyło pozostałych towarzyszy. Czemu go bawił taki durny tekst wysmarowany gdzieś na ścianie? Dlaczego właśnie teraz? Sytuacja była przecież bardzo poważna i nie wypadało dowcipkować.
- No co? Tak tam jest napisane - bronił się Japończyk nie odrywający oczu od sufitu. - Ale to chyba nie o tobie Walker, więc luzik, nie?
- Gdzie to masz gamoniu? - spytał zaintrygowany Walker wodząc wzrokiem po ścianach. Chciał ten napis zobaczyć na własne oczy. Może Japończyk specjalnie ściemniał albo znowu coś przekręcił.
- Na suficie. - Mówiąc to pokazał palcem na wymazany sprayem sufit. - Widzisz?
- Akurat to musiałeś wypatrzeć ze wszystkich napisów na tym zasranym suficie? - Walker kiwał głową w geście dezaprobaty. - Wiesz co Kurosawa... nigdy więcej nie mów do mnie Marco.
- No dobrze, dobrze. - Japończyk pokiwał głową.
- Może to jakieś drugie wejście albo faktycznie się pomyliliśmy - mówił wkurzony Jamie.
- Albo na stronie źle zaznaczyli - dodał Winnie marszcząc gniewnie brwi. - Niedobrze kurwa. Znów tracimy czas.
- Może celowo źle napisali, żeby nie każdy mógł do nich trafić. Moze wpuszczają tam tylko wybranych gości - zastanawiał się Japończyk. Nie przestawał się rozglądać na wszystkie strony. - U nas w Tokio też takie są.
- Niech to szlag trafi! - przeklinał Jamie. Czuł, że znów traci grunt pod nogami.
- Dobra, nie ma co. Chodźmy dalej i zobaczymy dokąd nas ten korytarz zaprowadzi - ciągnął Winnie oświetlając sobie drogę.
- Ale tutaj jedzie. - Mark zatkał nos, bo zrobiło mu się niedobrze od tych wszystkich nieznośnych zapachów. Hugo Bossa to raczej nie przypominało. - Zaraz się porzygam.
- Tam na końcu są jakieś schody - zauważył Winnie. - Chodźmy.
Dwadzieścia metrów dalej faktycznie były schody dosyć strome do tego zakręcane. Zaczęli się wspinać. Przyspieszyli trochę, gdy zrobiło się jaśniej. Dobrze, że tam niżej przy ścianie były poręcze, bo mogli się przytrzymać na wypadek potknięcia. Gdy już pokonali wszystkie schody znaleźli się na drugim piętrze, które było dobrze oświetlone, a ściany były czyste. Były jakieś drzwi po obu stronach, ale wszystkie jak na złość były zamknięte.
- Te też zamknięte. - Wkurzony Winnie szarpnął za kolejną klamkę. - I co teraz? Długo jeszcze będziemy szukać tego cholernego burdelu? Gdzie ten sukinsyn się przed nami schował?
- Może to jakieś prywatne apartamenty. - Walker podrapał się po głowie, a potem sięgnął do kieszeni po papierosy i zapalniczke. - Lepiej nie róbmy tu rabanu, bo jeszcze ktoś wezwie gliny i będzie po sprawie. - Podpalił szluga i zaraz schował zapalniczkę do kieszeni.
- Nie, to raczej biurowiec, a wszystkie firmy, które się tu mieszczą są o tej porze zamknięte - mówił spokojnie Jamie. - Marne szanse, że znajdziemy tu ten klub. Musimy szukać gdzie indziej. - Zerknął na Walkera łapczywie zaciągającego się papierosem i też mu się zachciało tego samego.
- Nie wierzę kurwa, nie wierzę! - Winniego trafiał szlag. Miał ochotę rozwalić te wszystkie drzwi i sprawdzić co się za nimi kryje. Każda chwila zwłoki to mniejsza szansa, że znajdą Beth całą. Świadomość tego prawie zabijała. - Tracimy tylko czas, którego tak naprawdę nie mamy, a Beth w tym czasie może... Boże, zwariuje tutaj.
- Właśnie, nie mamy. - Zasępiony Walker kręcił głową. On też był coraz bardziej niespokojny. Sprawa wciąż tkwiła w martwym punkcie, ani trochę nie posunęła się do przodu. Nie mieli nic co mogłoby ich doprowadzić do Beth. Jeśli szybko nie dorwą Cho to koniec. - Nic nie mamy.
- Tu jest dzwonek, może jednak zaryzykujemy - powiedział Kazemaru, który wszedł pomiędzy Marka, a Winniego. Zatrzymał spojrzenie na przyjacielu, który jedynie wzruszył ramionami na znak, że nie wie co robic. - Coś trzeba robić. - Spojrzał na Jamiego i jego siostrzeńca.
- Dawaj Kazemaru - odparł zdenerwowany Winnie. - Ktoś musi nam powiedzieć gdzie jest ten cholerny klub. Nie mamy nic do stracenia.
- Dobra dzwonię. - Powiedziawszy to Kazemaru zadzwonił i czekał na odzew, ale tego nie było. Odczekali następne dwie minuty i nic.
- Nikogo nie ma - mruknął Mark i znów pociągnął szluga, a potem kolejny raz mocno się zaciągnął. Gdy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Japończyka skrzywił się jakby zjadł coś niedobrego. - To wszystko na próżno Kazemaru, kapujesz? Daj już temu spokój.
- Też mi się tak wydaje - zgodził się z nim Jamie.
- Nie odpuszczajmy jeszcze, może zaraz ktoś otworzy. Próbujmy dalej... Proszę was...
- Winnie... to nie ma sensu - przekonywał go wuj. - Przecież widzisz, że...
- Otwierać! - Winnie zaczął walić w drzwi. Nie mógł się za nic uspokoić. Było mu coraz gorzej, coraz ciężej. Jak to wytrzymać?
- Eeeeej Walker, uważaj trochę! - skarcił kumpla Japończyk, a potem zaczął kaszleć i machać rękami, żeby jak najszybciej uwolnić się od śmierdzącego dymu, który wydostawał się z ust i z nosa Marka i leciał w jego stronę. - Dobrze wiesz, że tego nie znoszę.
- Już dobrze Kaze, nie chciałem. - Mark zaczął poklepywać kumpla po plecach jakby to miało uspokoić jego kaszel. - Nie zrobiłem tego specjalnie, po prostu... niechcący dmuchnąłem w niewłaściwą stronę.
- Zabije cię kiedyś Walker, przysięgam. - Kazemaru gwałtownie odsunął się przyjaciela i stanął obok młodego Wilsona. Dalej kaszlał.
- Nie wątpię - powiedział cicho Walker, a zaraz potem pochwycił mordercze spojrzenie Azjaty. - No już, zaraz ci przejdzie.
- Ani słowa więcej - warczał wkurzony Kaze. Miał wręcz alergię na ten pieprzony dym.
- Jezu, Kurosawa... - Mark przewrócił oczami i skrzyżował ramiona na piersi. - Naprawdę nie chciałem. Uspokój się już.
- Eeeej chłopaki, chyba coś słyszę. Jakby stukanie o posadzkę, ale po drugiej stronie. - Siostrzeniec Jamiego przykleił prawe ucho do drzwi i uważnie nasłuchiwał. - To chyba odgłos damskich obcasów. Wy też to słyszycie? Powiedźcie, że nie oszalałem.
- Rzeczywiście, masz rację - potwierdził Mark, który słyszał dokładnie to samo. - Ktoś się zbliża do drzwi. To nasza ostatnia szansa.
- Ja też to słyszę - przyznał Japończyk, który również stał blisko drzwi. Mrugnął do Winniego.
- Jezu ludzie... To musi być tutaj. Nie ma innej opcji - gorączkował się siostrzeniec Jamiego.
- Lepiej żeby było - mówił Jamie gapiąc się na sufit. Wewnątrz przeżywał katusze. Chciał już dopaść Cho i wyciągnąć z niego co się dało na temat Elizabeth. Napięcie, które w nim wibrowało było trudne do zniesienia. Chciał żeby już było po wszystkim, tak bardzo tego chciał.
Kiedy drzwi się otworzyły pokazała się w nich ładna Azjatka - najpewniej była to Chinka - w wystrzałowej srebrnej sukience i w kozakach do kolan na wysokich obcasach. Na ramiona zarzuconą miała białą stylową ramoneskę sięgającą do pasa. Jej makijaż był nienaganny, podobnie jak fryzura stylizowana delikatnie na Kleopatrę.
- Cześć chłopaki, przyszliście się zabawić? - Puściła oko Markowi, a następnie Winniemu. Ci dwaj podobali się jej najbardziej. Byli tacy piękni, wysocy i seksowni jak cholera. Skąd w nich tyle erotyzmu? Teraz już o nich nie zapomni. - Co jeden to fajniejsze ciacho. Normalnie szał. Laski oszaleją jak was zobaczą.
Mark i Winni prawie osłupieli. Nie spodziewali się, że akurat ona zwróci na nich uwagę. Wszystkie Azjatki zazwyczaj wieszały zalotne spojrzenia na Kurosawie i nie rzadko otaczał go wianuszek piszczących kobiet, a ten niewiele sobie z tego robił. Mark nie był w stanie pojąć jak mogło go to nie ruszać, Winnie także. Albo tak cierpiał z powodu tej swojej pięknej połówki albo zwyczajnie miał to w dupie.
- Tu jest ten słynny nocny klub Late night? - spytał zupełnie poważny Winnie. Ukradkiem zerkał na Kazemaru, którego wyraz twarzy można było określić jako poker face. Trochę zazdrościł Japończykowi, że w takich sytuacjach nigdy nie zdradzał swoich prawdziwych emocji. Czemu on tak nie potrafił? Kaze często sprawiał wrażenie całkowicie niewzruszonego. - Dobrze trafiliśmy.
- No tak, to tutaj. Za tymi drzwiami na końcu korytarza są jeszcze jedne drzwi, takie duże niebieskie z jasnym napisem. Są otwarte, nie trzeba dzwonić. - Angielski tej kobiety był delikatnie łamany, ale głos miała ciepły i uroczo brzmiący. Wydawała się sympatyczna. - To najlepszy klub nocny w tym mieście, a dziś wpuszczają praktycznie każdego.
- Wielkie dzięki koleżanko - powiedział do kobiety Winnie po czym ominął ją i znalazł się w kolejnym korytarzu. Ten był dosyć wąski, a ściany były granatowe. - Dobra panowie, lecimy.
- Bawcie się dobrze. Może się jeszcze zobaczymy. - Na odchodnym przyjrzała się dokładnie Kazemaru. Wydał się jej znajomy. Gdzieś już go widziała albo po prostu spotkała bardzo podobnego faceta. Tylko gdzie? - Paaaaa. - Pomachała im i ruszyła w swoją stronę - nie przyszła stamtąd co oni. Może gdzieś w pobliżu znajdowała się winda. Gdyby miała zejść w tych butach po tamtych schodach co oni wchodzili to by się chyba zabiła.
- Na razie, dzięki - odezwał się do niej Mark, po czym delikatnie się uśmiechnął. Ta Chinka była dosyć ładna i zmysłowa, ale nie mogła się równać z Miką. Mika była prawdziwą boginią, najpiękniejszą Azjatką, jaką kiedykolwiek spotkał. Wciąż nie mógł zapomnieć jej zmysłowej twarzy, hipnotyzujących ciemnych oczu oraz reszty ciała, którym go wtedy uwiodła. Midori Tanabe też było do niej daleko. Mark zawsze się o to kłócił z Kazemaru. Dla Kaze żadna inna kobieta nie mogła się równać z jego dawną ukochaną, choć charakter miała ciężki. Jej zaborczość zrujnowała ich związek. Nic dziwnego, że Kurosawa nie wytrzymał.
- Na pewno nie tutaj Perełko - wyrzucił z siebie Winnie pędząc w kierunku niebieskich drzwi. Za nim ruszyła reszta jego towarzyszy.
- Co mówisz Winnie? - spytał Kazemaru. Nie był pewny do kogo mówił młody Wilson.
- A nic, mówiłem siebie - odparł z marszu Winnie, a potem zatrzymał się przed niebieskimi ciężkimi drzwiami o których wspominała ta Chinka. - To te drzwi. Jesteśmy w domu.
- To mamy farta - powiedział Mark zaciskając pięści. - Wchodzimy.
- Tak. - Winnie otworzył drzwi.
Dziękuję za Wasz czas na lekturę, za to, że zawsze czekacie i za wytrzymanie do końca bo tekst dziś jest długi. Super, że Jesteście. Ostatni rozdział został wyświetlony ponad tysiąc razy i aż jestem w szoku. Jeszcze żaden mój post nie osiągnął takiego wyniku. Nie wiem ile osób naprawdę przeczytało tamten tekst, ale mimo wszystko się cieszę. Jestem wdzięczna tym osobom, które zawsze tu są czytają z uwagą i tak pięknie komentują. Przepraszam za długą nieobecność ale jakoś tak nie mogłam się zebrać po długiej infekcji. Dziękuję jeszcze raz!!? Arigato gozaimasu!!!!






Kochane piszesz tak wciągająco i intrygująco, że nie sposób się oderwać od czytania tekstu. Nie przejmuj się tym, że ja tekst jest długi. Ja chciałabym jeszcze, więc im dłużej, tym lepiej. Fantastycznie.
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz Kasiu, tekst wciąga, a to ważne. Ja też tak mam, że jak zaczynam coś czytać, to czytam do końca. Serdeczne pozdrowienia :-) .
OdpowiedzUsuńPs. Już wkrótce planuję jeszcze raz zrobić sobie seans Twoich dotychczasowych wszystkich rozdziałów, jest co czytać, kawał dobrej prozy :-) .
OdpowiedzUsuńEkstremalne sytuacje wyzwalają wiele emocji i podkręcają wyobraźnię bohaterów, co doskonale pokazujesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Kasiu serdecznie!
Dobrze się słuchało i czytało. :)
OdpowiedzUsuń