Z cyklu: Nie zapomnisz mnie nawet po śmierci - 6 część
W międzyczasie możecie posłuchać jak Takeru ślicznie śpiewa, klik na link
https://youtu.be/_qrfqLFiJ3U?si=mGyduUkDM8v9R5w1
Część 6
Domykanie sprawy Ryana.
Jamie Wilson przywitał swoich gości na podjeździe przed domem - zanim przyjechali palił na werandzie swoje aromatyczne kubańskie cygaro. Był sam, ponieważ Beth i Winnie pojechali coś załatwić za miasto, a potem mieli wrócić do Casablanki podmienić nowego pracownika. Tym razem Mark i Kazemaru przybyli punktualnie - wyjechali dużo wcześniej na wypadek, gdyby coś miało ich po drodze zatrzymać. Mieli dużo szczęścia i sprytnie ominęli korki na trasie, choć fakt faktem musieli nadłożyć trochę drogi. Za kierownicą obłędnej srebrnej Mazdy siedział tym razem rozanielony Walker co bardzo zdziwiło Jamiego. Ostatnią rzeczą jakiej się spodziewał było to, że Japończyk będzie skłonny zgodzić się by ktokolwiek poza nim prowadził to jego cudo. - Tylko się nie przyzwyczajaj Walker - mruczał pod nosem Kaze wpatrzony w przednią szybę. Mark prowadził jak prawdziwy król szosy, trudno było mu tego nie przyznać. Mimo, że nie wygrywał wszystkich wyścigów tak jak Kaze potrafił jednak doskonale manewrować pojazdem w trudnych warunkach atmosferycznych. To co nie mogło umknąć uwadze bystrego Azjaty to, to, że jego przyjaciel wręcz promieniał ze szczęścia. To było w cholerę podejrzane. Już dawno nie widział swojego kumpla w tak dobrej kondycji psychicznej. Co mu się do licha stało? Nie dalej jak dwa dni temu Mark przyznał mu sie, że jest w totalnej rozsypce i nie wie jak przeżyje rocznicę śmierci brata, a teraz niemal tryskał dzikim entuzjazmem... Dobrze, nie będzie go teraz o to wypytywał. Może innym razem wybada, o co chodzi. Nawet mu do głowy nie przyszło, że to zasługa Maggie. Bo niby skąd? W końcu wykopała Marka na zbity pysk i raczej nie planowała do niego wracać. Kanadyjczyk sam mu powiedział, że to definitywny koniec tego ich śmiesznego związku. Nawet groziła, że go zabije, jeśli znowu się do niej zbliży albo coś w ten deseń... Serio? Byłaby zdolna zabić kolesia, w którym się kochała na zabój? Nie no, bez jaj. Maggie nie mogła przecież bez niego żyć. Niemożliwe... Dobra gościu, dość tego rozkminiania. To raczej nie twoja sprawa. Kazemaru skupił uwagę na zjawiskowym zachodzie słońca i postanowił, że do końca drogi się nie odezwie. Żeby go nie kusiło do zadawania głupich pytań, których Mark zwyczajnie nie znosił. Ona także nie cierpiał być durnie zagadywany. Sam wolał teraz nie gadać o swojej starszej siostrze, wszakże jeszcze tego nie przetrawił. Wkurzało go, że Shizuka nagle zaczęła okazywać taką słabość względem Han Jae wona. Jakim cudem ten koleś tak ją zauroczył? Przecież ledwo go poznała. Nie mogła wiedzieć czy jest do końca w porządku. O bogowie, nie do wiary. Czyżby w ogóle nie znał swojej rodzonej siostry? A to ci dopiero historia.
- Miałem ci nie mówić, ale... dobra, niech stracę. - Walker zwolnił przed światłami i spojrzał na Kazemaru przez czarne przeciwsłoneczne okulary. - Maggie do mnie wróciła... Tak, dobrze słyszysz... wróciła i jest nam ze sobą wspaniale... Tylko się nie śmiej Kaze, bo mnie cholera weźmie.
- Taaaa, jasne... a ja jestem królowa Kleopatra. - Kazemaru przez chwilę udawał kompletnie osłupiałego, a zaraz potem parsknał głośnym śmiechem. Nie chciał tego, ale nie mógł się powstrzymać. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Co ten Walker gada? Jak to możliwe, że ta wariatka do niego wróciła? To przecież jakiś totalny absurd. - Możesz to powtórzyć, bo chyba do mnie nie dotarło?... Jak to wróciła?
- Poważnie mówię Kaze. Znowu jesteśmy razem. - Mark zdjął ciemne okulary i osadził je na czubku głowy. Nadal czekali na zielone światło. - Widzisz coś śmiesznego w tym, że ona do mnie wróciła? No powiedz mi.
- Do licha! - krzyknął Japończyk, kiedy walnął się głową w dach, który był zamknięty. Całkiem o tym zapomniał. To przez to co usłyszał od Walkera. Czy ten facet naprawdę musiał go torpedować takimi dzikimi wiadomościami? Zszokowany Kaze zaczął energicznie masować obolałą głowę. - Czy ty masz pojęcie jakie to jest porypane Mark? Naprawdę masz dziwne podejście do życia... Po co ci taka szurnięta babka?
- Porypane? - spytał Mark i ruszył, gdy światło się zmieniło. Dodał gazu. Teraz on parsknął i zmierzył Kaze lodowatym spojrzeniem. Japończyk odpowiedział podobnym, ale jego było jeszcze bardziej przenikliwe. - Czemu uważasz, że porypane? Jezus Maria, Kaze...
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że to definitywny koniec... Nie, nie, nie ogarniam tego. - Odwrócił się twarzą do bocznej szyby i wyglądnął na zewnątrz, a potem znów spojrzał na Kanadyjczyka.
- Tak właśnie myślałem. - Mark puścił przyjacielowi oko.
- Tylko mi nie mów, że wróciła, bo tak bardzo się za tobą stęskniła. Ona... - Przez chwilę udawał bardzo poważnego a zaraz potem dostał ataku śmiechu. - Daruj mi facet, błagam. Dopiero co groziła, że cię zabije, jeśli spróbujesz się do niej zbliżysz choćby na krok, a teraz... Co ją tak nagle zmieniło?
- Dobra Kurosawa, pogadamy o tym innym razem. Teraz nie mamy na to czasu. - Zerknął na wyświetlacz LCD, na którym widać było, że faktycznie zbliżają się do punktu, który był ich celem. - Zaraz będziemy na miejscu. Jeszcze chwila.
- Myślałem, że zamierzasz startować do Beth. - Kazemaru uraczył kumpla szelmowskim uśmieszkiem. Wygładził zwinięty czarny podkoszulek, a następnie poprawił kołnierzyk. Poza tym miał na sobie czarne jeansy i czarna skórzaną kurtkę. W tej czerni naprawdę wyglądał super.
- Żeeeee coooooo ? - Zszokowany Mark z trudem zapanował nad kierownicą na zakręcie. - Kurosawa... tyś chyba kompletnie zwariował. Ja i Beth? Serio? Nieeeeeee, nie ma kurwa opcji żebym ja z nią cokolwiek... Przestań gadać takie rzeczy, bo zaraz skończymy w rowie. - Krzywił się do przedniej szyby.
- Tylko nie moją Mazdą, dobra?! - protestował gwałtownie Japończyk. - Nigdy w życiu gościu. Kup sobie swoją i rozwalaj się nią do woli.
- Uważam, że to ty powinieneś do niej uderzyć - odezwał się po chwili Mark. Przez moment był śmiertelnie poważny. - Poważnie stary, spróbuj do niej wystartować.
- Jaaaaaaa? Zgłupiałeś? Jakie niby ja mam przy tobie szanse? - Kazemaru nerwowo wiercił się na siedzeniu. Patrzył na Marka wielkimi ciemnymi oczami, które wręcz błyszczały. - Bredzisz gościu... totalnie odleciałes.
- Bynajmniej. - Walker kiwał głową w rytm muzyki lecącej właśnie z jego odtwarzacza. To było jakieś rnb, którego raczej rzadko słuchał.
- Marco, słuchaj, ja od razu zauważyłem, że ta Beth nie może od ciebie oderwać oczu, a to znaczy, że zawróciłeś jej w głowie i to tak na pełnym maksie od pierwszej chwili, kiedy pojawiłeś się w Casablance... Jezu stary, ty naprawdę tego nie widzisz? Ta laska widzi przecież tylko ciebie.
- Coś podobnego. - Mark robił głupie miny do przedniego lusterka. Przenikliwy chłód dotkliwie chłostał jego gołe ramiona ozdobione tatuażami, a stylowa skórzana kurtka leżała na tylnim siedzeniu. Dobrze, że ubrał długie spodnie. - A tak w ogóle to czemu my tu gadamy o takich rzeczach? Boże, Kaze, to nam się jeszcze nigdy nie zdarzyło... Koniec świata.
- Nawet Lucy Woo uważa, że jest między wami niesamowita chemia... Z tym raczej nie wygram.
- Ooooo facet, zdziwiłbys się. Tutejsze laski bardzo lubią Azjatów, szczególnie takich, co się tak ścigają jak ty, królów szosy. Zaproś ją na jakiś swój wyścig to oszaleje, gwarantuje ci to. Z takim samochodem jak ten możesz mieć lasek na pęczki Kurosawa.
- Jasne, jasne... prędzej mój braciszek by jej wpadł w oko niż ja. Ten to dopiero ma branie u dziewczyn...
- Po jaką cholerę porównujesz się do Hiroshiego? - zganił go Walker. - Przecież to bez sensu.
- Nie wiem... nie mam zielonego pojęcia- Kazemaru przejechał po rozwianej przez wiatr czuprynie. Grzywka lekko zachodziła mu na oczy.
- Wiesz co Kurosawa? Nie żebym jakoś specjalnie leciał na facetów, ale ty jesteś od niego dużo ciekawszy, jeśli chodzi o wygląd. - Walker lekko docisnął gaz i skręcił w prawo na skrzyżowaniu. Do celu zostało trzydzieści metrów. - Seksapilu też ci nie brakuje. Nie wiem skąd u ciebie ten brak pewności siebie. Nos głowę wysoko koleś, możesz sobie na to pozwolić... No co się głupio uśmiechasz? Ja to mówię całkowicie poważnie.
- Żarty sobie ze mnie robisz? - Kazemaru kręcił głową z dezaprobatą. Nie zamierzał dłużej rozmawiać o swoim paskudnym braciszku. Niepotrzebnie o nim wspominał. - Dobra, skup się lepiej na drodze, bo jak zarysujesz moje ukochane autko to ci nie daruję.
- Spokojnie Kaze, umiem jeździć i dobrze o tym wiesz. - Uśmiechnięty Kanadyjczyk przeczesał palcami włosy nad czołem. Były idealnie ułożone, podniesione do góry i usztywnione za pomocą specjalnego wosku. Nie mógłby nosic grzywki tak jak Kaze, wściekł by się gdyby mu włosy zachodziły na oczy. Nagle ni stąd ni zowąd wrócił myślami do minionego poranka, który dzięki Maggie był cudownie rozkoszny. Gdy się obudził siedziała na nim okrakiem, dotykała jego włosów i całowała go po klatce piersiowej. Lubił kiedy się bawiła jego włosami i jednocześnie wodziła wargami po całym jego ciele. Boże, nie mógł teraz myśleć o seksie, w żadnym razie. Jeszcze się rozproszy i faktycznie wpadną do jakiegoś pieprzonego rowu. Kazemaru by mu chyba urwał łeb.
- Kochasz Maggie? - zapytał Kazemaru, gdy wreszcie się zatrzymali przed murem okalającym dom Wilsona. Nie wiedział czemu zadał to pytanie. Może nie powinien. Gdyby się dało cofnąć czas to by drugi raz nie zapytał. - Czy chodzi tylko o to żebyś nie był sam? Powiedz mi Mark. Ze mną możesz być całkowicie szczery. Nie zamierzam cię oceniać, bo nie czuję abym miał do tego prawo. Sam wiem, że to wcale nie jest proste po ostatnich przejściach z Midori. Popełniłem błąd idąc z nią wtedy do łóżka... Wielki błąd. Powinienem był dobrze pomyśleć zanim dałem się ponieść namiętności.
- Uczę się tego Kaze, codziennie po trochu - odpowiedział Mark i wyjął klucz ze stacyjki. Przez dwie minuty patrzył kumplowi w oczy, a potem spuścił głowę. - Chciałbym żeby to wszystko było łatwiejsze, a to jak na złość tylko się komplikuje. Żałuję wielu rzeczy, które do tej pory się zdarzyły, przez moją głupotę... Nawet nie wiesz jak bardzo mi tego żal... Chce ją kochać.
- Ja też żałuję i będę żałował do śmierci. - Kaze znacznie ściszył głos. Wydawał się być przytłoczony ciężkimi emocjami. - To jest straszne.
- Powiedziała, że mnie kocha, a ja w przypływie emocji palnąłem, że też ją kocham, bo nie chciałem, żeby znowu uciekła... To prawda, że nie chce być już sam... nigdy więcej. Boję się być sam kiedy mam doła, bo wtedy zaczynam świrować... Jeszcze nigdy tak się nie bałem tego co we mnie siedzi... To jest cholera niemożliwe. - Uderzył dłonią w kierownicę. Był okropnie rozżalony. - Kurwa Kaze, ona się mną opiekuje, robi wszystko żebym nie czuł się samotny i jestem jej za to bardzo wdzięczny, ale czy to jest w porządku, że ja nie odwzajemniam tego uczucia? Nie jest... - Przytulił policzek do kierownicy i wycedził stłumionym głosem. - Nie chcę więcej nikogo skrzywdzić stary.
- Tymczasem ja się boję, że skrzywdziłem Midori. Bardzo tego nie chciałem, ale czuję, że mogło do tego dojść, bo... ja sam do końca nie wiedziałem czego chce. Ona na pewno chciała więcej, choć mi tego nie powiedziała. Więcej niż mogłem zaoferować. - Japończyk zacisnął pięści w przypływie złości na samego siebie. Ktoś powinien mu porządnie przywalić. - Zawsze się miotałem, gdy chodziło o uczucia. Jestem jak mój ojciec, który nigdy nie okazał matce krzty uczucia. Zawsze zgrywał zasranego twardziela, kogoś samowystarczalnego, a ktoś taki nie może istnieć... Nie może kurwa mać. - Przy Walkerze zawsze więcej przeklinał. Przy dziadku i siostrze by się nie odważył. Jakoś tak miał. Brat jego dziadka mieszkający w Kioto był inny, lubił sobie poużywać przy różnych okazjach. Był jak Mark, swobodny i odważny i nikomu nie pozwalał się ograniczać. Ci dwaj nawet się poznali. Razem przeklinali i palili... także wtedy, gdy wydawało im się, że Shizuka ich nie słyszy.
- Mówiłeś że to było nieporozumienie z tą dziewczyną z sąsiedztwa - przypomniał mu zasępiony Mark. - Na pewno da się to jakoś naprawić... Spróbuj, żeby potem nie żałować. - Odwrócił się do bocznej szyby po swojej stronie i zasunął ją. - Pogadaj jeszcze raz z Midori, może...
- Chodźmy już Walker - uciął Japończyk. - Jamie pewnie czeka.
- Tak, chyba będzie lepiej, jeśli już skończymy ten temat. - Pokiwał głową i otworzył drzwi, a potem wysiadł z samochodu.
Zanim zdążyli nacisnąć przycisk domofonu brama sama się otworzyła. Jakby gospodarz wiedział, że dotarli na miejsce. Jamie stojący na werandzie dał im znać, żeby podjechali pod dom, więc Walker i Kurosawa wsiedli z powrotem do Mazdy. Mark wjechał na teren posiadłości Wilsona, a ten zamknął bramę specjalnym pilotem. Wolał żeby nie zostawiali takiej fury na ulicy. Jeszcze by ją ktoś nie daj Boże uszkodził, a wtedy... Musiałby chyba nastąpić koniec świata, bo Kaze chyba by tego nie przeżałował. Jego srebrna sportowa Mazda była spełnieniem każdego kierowcy. Sam miał czarnego lśniącego Jaguara, który oczywiście spełniał jego oczekiwania, ale nadal skrycie marzył o takim samochodziku jak miał ten Japończyk. Japońskie auta zawsze były w modzie, piękne, wygodne, szybkie, niezawodne, istny majstersztyk.
- Ktoś ci chyba podebrał kierownicę Kazemaru - rzucił do niego rozbawiony Jamie. Wyszczerzył bielutkie zęby w szerokim uśmiechu, a potem serdecznie uściskał Walkera i Kurosawe. - Cześć chłopaki, miło was znów widzieć.
Odkąd się dowiedział, że uratowali Beth traktował ich jak własnych synów. Dobrze wiedział, że gdyby nie oni, zostałby z niej tylko proch, a tego by raczej nie zniósł jako jej zastępczy ojciec. Nie miał im za złe tego, że nie przywieźli jej wtedy do domu. Mieli kogoś na ogonie, dlatego nie mogli jej ze sobą zabrać. Woleli nie ryzykować, że Beth dostanie kulkę od tych zbirów, którzy jechali za nimi i strzelali. Ci dwaj ledwo sami uniknęli ciosów.
- Nie pierwszy raz - powiedział Kazemaru i ponuro popatrzył na Walkera, który tylko wzruszył ramionami. - I jeszcze ma nadzieję na więcej.
- Sam bym się nią przejechał z wielką przyjemnością - oznajmił Wilson. Z zachwytem patrzył w stronę zjawiskowej Mazdy Japończyka. - Twoja fura wygląda lepiej niż milion dolców, poważnie.
- Nie śmiem się nie zgodzić. - Kaze się roześmiał.
- Szlag by to... chyba zamienię moje Ferrari na taką sportową Mazdę albo umrę. - Mark wymownie patrzył na cudowne auto przyjaciela. Już nie raz był bliski sprzedania swojego Ferrari i sprowadzenia dla siebie jakiejś odlotowej Mazdy. Takim autem to wszędzie można zrobić wejście smoka... Na każdym wyścigu.
- Mojemu dziadkowi się nie podoba. - Mówiąc to Kazemaru patrzył Wilsonowi w twarz. - Jakby się dało to by ją zaraz wymienił na jakiegoś karego ogiera... Wiecie, on jest est typem gościa, który nigdy się nie oswoi z nowoczesnością.
- Chyba żartujesz. - Jamie patrzył na Kazemaru z ogromnym niedowierzaniem. Prawie osłupiał. - Takie cudo wymienić na konia? No dobra, też lubię koniki, ale tak po mieście to bym sobie raczej nie pojeździł.
- Kiedyś pojechał na aukcję koni z jakimś facetem i chyba sobie upatrzył jakiegoś ładnego karego. - kontynuował Japończyk. - Uwielbia jeździć konno po dzikich terenach. Kiedyś jak pojechał w góry to go nie było prawie dwa tygodnie. Zwyczajnie zatraca poczucie czasu w takim terenie.
- Nie chce mówić, co by było gdyby pan Asano przypadkiem się dowiedział o jego wspaniałym hobby. - Kanadyjczyk mówił cicho nachylając się do ucha Wilsona.
- Masz na myśli te nielegalne wyścigi samochodowe? - zapytał zaintrygowany Jamie.
- Aha. - Walker pokiwał głową. Stanął w lekkim rozkroku i splótł ramiona na piersi.
- Shizuka Już się prawie wygadała. - Japończyk mało nie zabił kumpla swoim zimnym spojrzeniem. - Ciekawe kto jej powiedział, że się ścigam.
- Nie patrz tak na mnie, to nie ja - zapewniał go Walker. Bezczelnie się przy tym uśmiechał i machał dłońmi. - Mówię, że to nie ja.
- Dobra panowie, chodźmy do środka. Napijemy się czegoś na dobry początek. Zapraszam. - Otworzył im drzwi, a gdy jego goście weszli do środka on także wszedł i zamknął drzwi. - Na razie będziemy sami, bo Winnie i Beth pojechali za miasto załatwić kilka spraw, a potem wracają na chwilę do Casablanki. Mamy od wczoraj nowego barmana i mam wielką nadzieję, że da sobie radę, jeśli będą wściekłe tłumy.
- Zawsze możemy jechać do Casablanki i pomóc temu nowemu - zaproponował uśmiechnięty Kazemaru wchodząc do pięknego dużego salonu. - Kiedyś sam robiłem za barem w jednym małym pubie zanim dziadek otworzył naszą knajpę z ramenem. Może jeszcze pamiętam jak się robi dobrą margarite albo malibu.
- Ja też miałem w swoim życiu taki mały barmanski epizodzik jak jeszcze mieszkałem w Toronto - wyznał Walker oparty o kominek nad którym wisiały zdjęcia Beth i jej brata oprawione w złote ramki. Mocno się przytulali i szeroko uśmiechali. On też miał takie ze swoim bratem. Zostały w mieszkaniu Luke ' a, żeby nie musiał na nie patrzeć. Te wzbudzały w nim dziwne uczucia. - Na okrągło robiłem drinki jakimś dzianym gnojom z korporacji. Raz zlałem jednego sukinsyna, bo napastował czarnoskórą dziewczynę przy barze... Zaraz mnie za to zwolnili, ale ja szybko wróciłem... oknem... Taki ze mnie kurwa bohater, że klękajcie narody. - Zaczął się śmiać. Jego wyraz twarzy jasno wskazywał na to, że jest z siebie cholernie dumny.
- Dziwne, że tylko raz go wywalili. - Kaze pokazał palcem na Walkera. - Pewnie mieli do tego dużo więcej powodów, ale bali się, że jak znowu go wyrzucą to on wróci do nich inną drogą... na przykład przez komin... - Uciął i zaczął ostentacyjnie kaszleć. - Ten koleś to normalnie wilk w owczej skórze, mówię ci Jamie. Niech cię nie zwiedzie jego urocza buźka.
- Haaaaaaa?! Ty lepiej popatrz na siebie Kazemaru - odgryzł się przyjacielowi Kanadyjczyk. Nadal się śmiał. - Ty to dopiero masz co ukrywać pod tym uroczym pycholkiem. - Przestąpił z nogi na nogę i włożył dłonie do kieszeni.
- No nie Walker, nie. Po mojej buźce od razu widać, że jestem diabłem wcielonym - kłócił się oburzony Kazemaru. - Zapytaj dziadka albo Shizuki, oboje powiedzą ci to samo.
- Dobraaaaaa, niech ci będzie... ty diable wcielony - powiedział ubawiony Walker po czym podrapał się po skroni koło ucha.
- Pamiętasz jak ci mówiłem, że w niektórych kotach drzemią uśpione demony? Jak się ostro wkurzę to wstępuje we mnie jeden z takich demonów, więc uważaj...
- Będzie mnie tu teraz straszył jakimiś kocimi demonami. - Walker posłał Wilsonowi porozumiewawcze spojrzenie, a potem teatralnie westchnął. - Nie do wiary.
- Dobre kurde, dobre. - Jamie się zaśmiał. Był zajęty był szykowaniem drinków dla swoich gości, ale cały czas zerkał w ich stronę. Trzeba przyznać, że obaj byli cholernie zabawni, gdy się tak sprzeczali. Któryś z nich wpadł chyba w oko Beth, ale nie był pewien który. Obaj byli szalenie przystojni, ciekawi i odważni.
- Nawet Atsu w nie wierzy... Dlatego tak grzecznie idzie spać po kolacji. Boi się, że wyjdą spod łóżka, jeśli będzie się kręcił po domu.
- Nastraszyłes dzieciaka tymi demonami? Ty się dobrze czujesz? - spytał oburzony Kanadyjczyk. Popukał się palcem w czoło. - Nieeeee no facet, weeeeeeeeź... To się w pale nie mieści.
- Nie ja tylko wujostwo z Kioto go nastraszyło już dawno - bronił się Kaze. - A ciebie czym straszyli jak byłeś mały Walker? Poczciwym duszkiem Kacperkiem czy babą Jagą?
- Jezu, Kurosawa... Dość tego. - Walker znów parsknął śmiechem. - To jest...
- Mark, Lucy wspominała, że miałeś brata bliźniaka. Podobno rozbił się samochodem gdzieś za miastem. - Wilson podał mu szklankę whisky. - Kiedy to było?
- Dwa lata temu - odparł Mark i spuścił głowę. Nie spodziewał się, że Jamie Wilson wie o jego bracie. Pewnie Lucy mu powiedziała. - Ten gnojek zawsze lubił robić wszystko wbrew mnie i w końcu stracił przez to życie... Faktycznie rozbił się autem, którego miał nie ruszać... Dziękuję za whisky.
- Bardzo mi przykro. Wiem, że byliście blisko. To zawsze jest ciężkie, gdy się traci rodzeństwo. Winnie stracił starszego brata, jeszcze przed wyprowadzką z Nowego Jorku. Jamal brał udział w bitwie gangów na Bronksie. Tysiąc razy go prosiliśmy, żeby trzymał się z dala od tych bandytów, ale on nas nie słuchał i zdarzyła się tragedia. Ich matka nie była w stanie tego przetrawić. Oszalała biedna. Mój brat już nie żył od roku.
- Jezu Chryste... - Kaze spuścił głowę. Nagle zalał go nieopisany żal. Jego kuzyna spotkał podobny los jak Jamala. Miał zatargi z Yakuzą. - Potworne... Współczuję wam.
- Winnie długo nie mógł dojść do siebie po tym, co się stało. Brat umarł na jego ramionach. Dostał w takie miejsce, że szybko się wykrwawił. Nie żył kiedy przyjechała karetka.
- Mnie też jest przykro z powodu Jamala. To musiał być okropny cios dla twojego bratanka. Czasem życie nas przerasta - oznajmił wstrząśnięty Walker. Pociągnął trzy duże łyki ze swojej szklanki. Stale patrzył w podłogę.
- Przepraszam, że wspomniałem o twoim bracie Mark. Nie powinienem budzić takich wspomnień. Wybacz mój brak taktu. - Jamie odwrócił się do Japończyka i podał mu jego szklankę wypełnioną do połowy bursztynowym trunkiem. Kazemaru podziękował i skinął głową.
- Nie szkodzi. - Walker podniósł głowę i popatrzył na Wilsona. Trzymał szklankę blisko ust. Jego oblicze znów się zachmurzyło. Nawet nie chciał myśleć o tym, co czuł Winnie trzymając w ramionach dogorywającego brata. To musiała być okropna trauma. On sam zobaczył spalone szczątki Luke' a dopiero w kostnicy. Długo potem wymiotował i płakał za każdym razem kiedy sobie przypomniał tamten widok. Czegoś takiego się zwyczajnie nie zapomina. - Tylko nie wspominaj o tym Beth, dobrze? Bardzo cię o to proszę. Nie chcę żeby się nade mną litowała.
- Nic jej nie powiem, nie martw się - zapewniał go Jamie Wilson. - Dyskrecja to moje drugie imię można powiedzieć.
- Moje również. - Kaze kiwał głową.
- Dziękuję Jamie. - Głos Marka był ledwie słyszalny.
- Beth nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że Ryan może nie żyć - opowiadał zasępiony Jamie. - Łapie się dosłownie każdej możliwej nadziei, a ja przytakuje, chociaż wiem, że... minęło zbyt wiele czasu i ten biedny chłopak może już nie żyć, ale ja nie mogę jej tego mówić, bo... - Ukrył twarz w dłoniach i głośno westchnął. - Nie umiem. Nie przeszło by mi to przez gardło.
- Raz szukaliśmy takiego chłopaka, który był w podobnym wieku jak Ryan. Został uprowadzony przez sekciarzy i udało mu się uciec po pięciu miesiącach, niestety w drodze do domu ktoś go zastrzelił, a zwłoki dobrze ukrył. Znaleźliśmy je dopiero po dwóch tygodniach od jego ucieczki i to tylko dzięki takiej babce, która miała pewne zdolności. - Mark uciął żeby przełknąć ślinę, a potem kontynuował. Utkwił wzrok w ściankach naczynia, które trzymał w dłoni. - Trudno to nazwać cudem, bo chłopak już nie żył, ale jego matce bardzo zależało na pogrzebie, więc była nam wdzięczna. Odzyskała choć odrobinę spokoju. Nie chcę żeby to samo było w przypadku Ryana. Bardzo chcemy go znaleźć żywego i oddać go w wasze ręce, a jednak nie możemy zagwarantować, że wróci żywy. Nie jesteśmy cudotwórcami.
- Rozumiem i jestem wam wdzięczny za każdą pomoc Mark. Wiem, że pomogliscie wielu rodzinom i dlatego to was poprosiłem o wsparcie. Nikt poza wami nie będzie w stanie tego zrobić.
- Wiesz Jamie, tak myślałem o tamtej sprawie z napadem na Beth i doszedłem do wniosku, że to mogła być sprawka tego sukinsyna Cho - oświadczył nagle Kazemaru. Usiadł przy stole położył szklankę na blacie i splótł dłonie. - Możliwe, że to on zlecił zlikwidowanie jej, bo chciał się na tobie odegrać. Wspomniałeś ostatnio, że miałeś z nim zatarg, więc...
- Kurwa faktycznie... to mógł być Cho - powiedział Mark. Patrzył uważnie na Japończyka.
- Jeśli masz rację to chyba zabiję tego drania. Znajdę go nawet pod ziemią, pójdę za nim do samego piekła. Jeśli dojdę do tego, że spróbował skrzywdzić Beth to będzie koniec tego padalca. - Złość Wilsona prawie sięgała zenitu. Pochylił głowę i zaczął walić otwartą dłonią w blat stołu. Był niemal pewien, że Kaze ma rację. Kto inny mógłby chcieć zrobić coś takiego żeby się na nim odegrać? Ten Chińczyk Cho miał doskonały motywy, a prócz tego jest znany ze swych okrutnych zagrań. Musiał wiedzieć, że Beth jest dla niego ogromnie ważna. Sukinsyn... Nie daruje mu tego.
- Z przyjemnością ci pomożemy - oznajmił Kazemaru wstając od stołu.
- Chłopaki mam do was jedną prośbę... Trzymajcie Beth z daleka od tej sprawy z Ryanem. Nie chcę żeby ona się mieszała w te poszukiwania. To zbyt niebezpieczne. Gdyby coś jej się przez to przydarzyło to nie wiem. Zróbcie wszystko, żeby była z dala od tego. Błagam. Straciliśmy już Jamala i Ryana, wystarczy.
- Jak sobie życzysz szefie - odezwał się śmiertelnie poważny Mark. Dla niego to była bułeczka z masełkiem. Na pewno nie oprze się żadnym zabiegom Elizabeth, nawet jeśli będzie Bóg wie jak bardzo zdeterminowana by się wkręcić w te poszukiwania. Za żadne skarby nie pozwoli jej brać w tym udziału. - Możesz na nas polegać. Nie pozwolimy, żeby Beth się w to mieszała.
- Nie zdziwiłbym się, gdyby Cho miał też coś wspólnego ze zniknięciem brata Beth - dodał zamyślony Japończyk. Stał przy stole i kątem oka spoglądał na Marka spacerującego teraz po salonie. - Można trochę przycisnąć tą waszą drugą barmankę Ruth. Zauważyłem, że trzyma się z Cho, więc zakładam, że coś o nim wie.
- Być może, choć wtedy jeszcze się tak dobrze nie znaliśmy, ale nie wykluczam, że mógł być w to zamieszany. - Wzrok Jamiego utkwiony był w blacie stołu zrobionego z eleganckiego ciemnego dębu. Potem podniósł głowę i spojrzał na Kazemaru. - A ty jak długo go znasz?
- Odkąd się ścigam czyli jakieś... cztery lata, ale nasz konflikt trwa zaledwie rok. - Mówiąc to Japończyk drapał się po głowie. - Pewnego razu ten świrus przegrał z jednym moim kumplem z Australii i wówczas zaczęło mu odwalać na całego. Walkera prawie pobił jak z nim przegrał w Nowym Jorku. To był jeden z najbardziej prestiżowych wyścigów USA Grant Drivers. Zwycięzcy brali udział w wyścigu Top 16 od World, szesnastu najlepszych kierowców na świecie.
- Przedziurawił mi wtedy opony, a ja mu wylałem piwo na karoserię - oznajmił zupełnie beznamiętnie Mark, a potem pociągnął kolejne dwa łyki ze swojego naczynia. - Wredny sukinsyn nie umie przegrywać.
- Kurcze, nawet nie wiecie jak Wam zazdroszczę tych wyścigów. Sam bym chętnie poszalał na szosie.
- Zawsze możesz zacząć - rzucił do Wilsona rozpromieniony Kazemaru. - Daj mi znać jak się zdecydujesz. We wszystko cię wdrozę. To wcale nie takie kosmicznie trudne.
- Dzięki Kazemaru, ale takie ściganie na żywo to nie to samo co jazda na konsoli. Nawet Winnie jest ode mnie lepszy w te klocki. - Twarz Jamiego minimalnie się rozchmurzył aż w końcu się uśmiechnął. - Ale chętnie zobaczę jak wy się ścigacie po szosach Vancouver.
- Ja się bardzo szybko wciągnąłem w wyścigi. Nie trzeba było mnie długo namawiać - przyznał Mark. - Jako nastolatek marzyłem o tym, bo wiedziałem, że laski szaleją za facetami, którzy się ściągają, a dziś mając te trzydzieści siedem lat wiem, że powodzenie to nie wszystko. Kobiety chcą z tobą być dopóki jesteś numerem jeden na szosie, a potem idą do innego... Mnie to już nie rusza, ani trochę.
- Mnie to już chyba nic nie zdziwi - powiedział Kazemaru patrząc na przyjaciela. - Świat jest jaki jest, ludzie też i dla większości z nich liczą się głównie kasa i sława... Kobiety wcale nie są inne.
- Masz na myśli te, z którymi ja się umawiałem? - zgadywał Mark. Jego mina zdradzała lekkie rozdrażnienie. - Akurat Maggie nigdy nie obchodziły żadne wyścigi samochodowe. Jej największa pasja to wędrówki górskie i wspinaczka. Zostały jej trzy szczyty w górach skalistych, a zaraz potem leci po koronę Ameryki Południowej. Trzeba przyznać, że niezła twardzielka z tej mojej panienki.
- No coś ty Mark, skądże? Wcale nie piłem do ciebie. Nie szukaj dziury tam gdzie jej nie ma. - wypierał się Kazemaru z miną niewiniątka na twarzy. - A jeśli o mnie chodzi to moje byłe dziewczyny też nigdy się nie interesowały moimi wyścigami.
- Twoje nie, ale za to inne panienki już tak - wtrącił Mark sięgający po papierosa do paczki, którą właśnie wyjął z kieszeni w spodniach. - Gdyby nie te wyścigi to pewnie byś nie miał tyle wielbicielek, no nie.
- Generalnie nie miały nic przeciwko wyścigom pod warunkiem, że wioząc je gdzieś jeździłem ostrożnie - dokończył Kaze i zrobił wymowną minę. - Poważnie Walker.
- Kurosawa i ostrożna jazda, haaaaaaaaa - odezwał się rozbawiony Mark po tym jak się zaciągnął i wydmuchał dym nosem i ustami. - To tak jakby ktoś powiedział, że ujeżdżanie rozjuszonego mustanga jest bezpieczne. Haaaaaaaaa, haaaaaaa błagam.
- No właśnie - śmiał się Jamie.
- Zdecydowanie nie jest. - Kazemaru strzelił uśmiech karpia. - Ale za dnia nie jeżdżę po ulicach tak jak na wyścigach, dobrze o tym wiesz.
- Ryan był bardzo podobny do Beth - zauważył Mark, który znów przyglądał się zdjęciom rodzeństwa. Wyglądali na kochających i zżytych. Znów ścisnęło mu się serce. To bolało i to bardzo. Ból był wprost nieopisany, jakby mu ktoś grzebał w klatce piersiowej nożem. Przez 50 sekund twardo walczył ze łzami napływającymi do oczu. Ukradkiem zaczął wycierać mokre policzki, a jego towarzysze nawet jeśli to zauważyli nie powiedzieli ani słowa na ten temat. Ta jedna rzecz tak mocno łączyła jego i Elizabeth Jones - strata brata i dotkliwa tęsknota oraz potworne poczucie niesprawiedliwości. Czemu właśnie ich to dotknęło? To takie cholernie niezrozumiałe. Co było silniejsze, złość czy rozpacz?
- To prawda, choć bardziej pod względem charakteru - powiedział nieco ciszej Jamie Wilson i podniósł się z krzesła. - Doskonale się rozumieli odkąd stracili rodziców. Prawie się nie kłócili. Ryan był naprawdę oddanym i opiekuńczym bratem dla Beth. Zawsze ją bronił, choć był młodszy... Nigdy nikonu nie pozwolił jej zrobić krzywdy. Nie zlicze ile razy się za nią wstawiał w różnych sytuacjach. Zawsze mogła na niego liczyć.
- Ja i Luke też byliśmy do siebie podobni, zarówno fizycznie jak i pod względem charakteru. Lucy twierdzi, że Luke miał trudniejszy charakter i przez to ciężko było im się porozumieć. Łatwiej jej było się ze mną zaprzyjaźnić. Mój brat nie potrafił zaufać nikomu poza mną odkąd pewna osoba wplątała go w pewną aferę, po której prawie trafił do więzienia. - Nie chciał mówić, że tą osobą była jego była laska Jill.
- A właśnie miałem wam dać do wglądu te dokumenty odnośnie tamtego śledztwa. Możecie je przeanalizować jak już będziecie u siebie. Powinny być w pełni kompletne. Poczekajcie chwilę zaraz przyjdę, zagladne tylko do swojego biura. - Jamie się oddalił. Poszedł po schodach na piętro.
- Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że to nie będzie takie proste - oznajmił Kaze, gdy gospodarz zniknął z pola widzenia. Dopil swoją whisky i odstawił pustą szklankę na blat.
- Czy któraś z naszych spraw kiedykolwiek była prosta? - spytał zasępiony Mark i odwrócił się plecami do zdjęć rodzeństwa. Nie mógł już na nie patrzeć. Znów się zaciągnął, tym razem jeszcze mocniej niż poprzednio. To działało, momentalnie się rozluźnił.
- Bardziej mi chodzi o tą Beth - wyjaśnił Kazemaru wpatrzony w przyjaciela. Lekko się obawiał, że ta twarda dziewczyna może im przysporzyć problemów jeśli będą się starali ją od tej sprawy odciągnąć. - Ona nie da się tak łatwo z tego wymiksowac Mark. Tu chodzi o jej brata. Jest na maksa zdeterminowana, żeby...
- Damy radę, niech cię o to głowa nie boli - zapewniał go przekonany o swoim Walker. Był na sto procent pewny, że mu się uda trzymać Beth z dala od ich poszukiwań. - A przynajmniej ja dam radę. Gdybyś miał z Beth jakieś problemy...
- A co ty byś na jej miejscu robił? - spytał Japończyk, którego oblicze nagle się zachmurzyło. Wkurzało go, że Mark jest taki pewny siebie. - Dałbyś się tak od tego odseparować? Osobiście wątpię. - Odsunął się od stołu, żeby nie wdychać dymu z papierosa przyjaciela, który już do niego dolatywał.
- Nie wiem stary, pewnie bym kombinował jak koń pod górę - odparł Mark i znów podniósł papierosa do ust. - I wiem, że nie będzie z nią łatwo, ale musimy zrobić wszystko, żeby była bezpieczna. Obiecaliśmy mu to. Pod żadnym pozorem nie może jej na nic narazić.
- No to sam widzisz - rzucił do Marka wkurzony Kazemaru. - Dobra Walker, damy radę. Musimy.
- Najpierw musimy ostro przycisnąć tego skurwiela Cho i wszystkich gnoi z tej jego szajki. Jestem pewien, że oni coś wiedzą o zaginięciu Ryana. Od tego zaczniemy.
- Jak będzie trzeba to nawet pójdę z tym do jego szefa - powiedział śmiertelnie poważny Japończyk. Sprawiał wrażenie mocno zdeterminowanego. Nie bał się ani trochę. Wielu odradziłoby mu ten krok, lecz czemu on miałby kogokolwiek słuchać. Zależało mu na odnalezieniu brata Beth. Musi zaryzykować.
- Co kurwa? Chcesz sam iść do tego świra?! - krzyknął oburzony Kanadyjczyk. Aż upuścił papierosa, bo to co usłyszał od Kaze było tak porypane że opadły mu ręce. - Czyś ty zwariował Kazemaru? Ty wiesz na co się piszesz? Wiesz co o nim mówią w tym mieście? No nie, ja pierdolę... - Podniósł szluga z podłogi.
- Pójdę i nikt mnie nie powstrzyma. - Wkurzony Kazemaru uderzył pięścią w blat. - Znasz mnie!
- No pewnie kurwa, lec od razu tylko nie zapomnij zabrać katany dziadka. Śmiało Kurosawa. - Mark rozłożył ręce w geście bezradności. Jak ma powstrzymać tego wariata przed podjęciem tego kroku. Czy on na pewno wie na co on się do ciężkiej cholery porywa? A może faktycznie zwariował. Bez jaj. - Na twoim miejscu dobrze bym to przemyślał.
- Czy ty się o mnie boisz Walker? - Kaze patrzył na kumpla jak na wariata i głupio się śmiał. - Poważnie stary?... O kurde, aż się wzruszyłem, naprawdę... Tylko proszę cię ani słowa mojej siostrze o tym pomyśle, bo mnie zabije zanim zdążę ten plan zrealizować.
- A jak ci się kurwa zdaje? - awanturował się zdenerwowany Mark. Podniósł do ust szklankę i pociągnął dwa duże łyki whisky. - Chcesz iść do najgorszego skurwysyna w Vancouver prosić żeby docisnął Cho w sprawie brata Beth? To się nie może dobrze skończyć. Gwarantuję ci to. Nawet najbardziej nieustraszony glina w tej metropoli trzęsie dupą przed Chu Minem, a ty... Nieeeeeee stary, naprawdę...
- A gdybym ci powiedział, że Chu min ma u mnie pewien dług za małą przysługę i obiecał się zrewanżować? - Przez oblicze Kaze przemknął chytry uśmieszek. Ciekaw był reakcji Walkera, gdy to do niego dotrze. - No i co powiesz?
- Taaaaa... oczywiście, jasne. - Mark popukał się w czoło i zmarszczył brwi. - Gdzie jest ukryta kamera? Aaaaaa, chcesz mnie zrobić w balona, dobrze o tym wiem. - Pogroził kumplowi palcem.
- Gówno prawda Mark. - Kaze dalej się śmiał.
- Już jestem panowie - oznajmił Wilson idący w ich stronę. Miał ze sobą opasłą teczkę z dokumentami w sprawie Ryana. Położył ją na blacie. - To wszystko, co mam i musi wam wystarczyc. Wierzę, że coś z tego wyciągniecie i wykorzystacie w dobrym celu.
- Wystarczy, żeby się w tym zakopać na długie lata - zażartował Kazemaru i puścił Markowi oko.
- Znam też jednego dobrego glinę, który już jest na emeryturze, ale na pewno chętnie pomoże w tej sprawie. Mogę wam dać do niego kontakt, jeśli chcecie. Uprzedze go, że przyjdziecie.
- Dzięki Jamie, chętnie skorzystamy z jego pomocy - powiedział Mark i wziął grubą teczkę do ręki. - Każda pomoc się przyda w tej sytuacji.
- Tom Wilder był jedynym glina, który nie starał się zamieść tej sprawy pod dywan. Szanowałem tego faceta i nadal szanuje. Trudno znaleźć drugiego takiego poczciwca jak on.
- Nie wiem co bym zrobił gdyby moja siostra tak nagle zaginęła. - Mówiąc to Kurosawa był cholernie poważny. - Albo ktokolwiek z mojej najbliższej rodziny.
- Mam nadzieję, że nigdy ci się to nie przydarzy - powiedział półgłosem Jamie i przerzucił spojrzenie na Walkera, który lekko skinął głową.
- Gdyby ktoś się odważył tknąć moich bliskich to zaręczam, że skończyłby bardzo źle - oznajmił grobowym głosem zasępiony Japończyk. - Ja się z takimi świrami nie chrzanie.
- Zaniosę to do samochodu i wracam - odezwał się znów Mark i skierował kroki w kierunku drzwi wyjściowych.
- To lec, a ja w tym czasie przygotuje dla Was mojego specjalnego drinka. Założę się, że jeszcze czegoś takiego nie piliście.
- A ty czemu nie pijesz? - spytał zdziwiony Kazemaru. Podał mu swoją opróżnioną szklankę, a potem szklankę Marka, na dnie której była jeszcze odrobinka niedopitego trunku. - Czyżbyś zamierzał nas upić i zwiać moim autem na autostradę? - Po tych słowach Kaze roześmiał się na całego. - Żartowałem.
- Powiedzmy, że wczoraj lekko przegiąłem i wolę dziś odpuścić. Niezdrowo jest tak szarżować co wieczór, prawda? - Jamie podszedł do barku i wyjął sporej wielkości butelkę jakiegoś trunku, z którego planował przygotować dla nich drinka.
- Miałem piętnaście lat jak się pierwszy raz nawaliłem sake mojego wuja... Myślałem, że mnie ubije za to. Ta sake miała jeszcze leżeć jakieś trzy lata, tymczasem ten rozbestwiony gówniarz, którym wtedy byłem... opróżnił więcej niż pół butelki i zniknął. Gdyby jeszcze nie zostawił śladów zbrodni na widoku byłoby prawie wspaniale... Matko boska.
- O biedaku... - Jamie strzelił minę, która wyrażała pełne ubolewanie. Nalał alkoholu do czystych szklanek, a potem wyciągnął z kredensu coś jeszcze, płyn w małej ciemno zielonej karafce. - To żeś się napróbował za młodu.
- Moja starsza siostra kryła mnie jak mogła, ale wuj i tak się domyślił, że to moja sprawka i oberwałem solidnie... W sumie ciężko było się nie domyślić, byłem potwornie pijany. Plątały mi się nogi i język, a do tego całą noc paliło mnie w przełyku. To był istny koszmar. - Kaze się wzdrygnal na same wspomnienie. - Po tamtym razie już nigdy nie tknąłem sake. Nigdy.
- Jestem z powrotem! - krzyknął do nich Mark, który właśnie wszedł do domu.
- A ja tak na dobrą sprawę tylko raz piłem sake w jakiejś japońskiej knajpie i powiem ci, że mi smakowała.
- W takim razie zapraszam do nas. Dziadek chętnie cię poczęstuje.
- Ja się na ogół upijam sake w towarzystwie Lucy Woo, bo przecież ten tutaj nie pije. - Mark pokazywał palcem na przyjaciela.
- A powiedział ci czemu nie pije sake? - spytał ubawiony Jamie. Kończył szykowanie drinków.
- Oczywiście, że tak - odparł Mark. Jednocześnie kiwał głową na tak. - To dopiero historia.
- Maggie jeszcze nie dzwoniła, żeby spytać kiedy wrócisz do domu? Pewnie nie było jej łatwo wypuścić cię z łóżka przed wieczorem. - Kazemaru mrugnął do Walkera okiem. To było bardzo figlarne spojrzenie.
- Zaręczam ci Kurosawa, że dla mnie to jest o wiele trudniejsze zadanie niż dla niej. - Mark szeroko się uśmiechnął do swoich kompanów.
- Chyba coś o tym wiem - powiedział Jamie udający arcy poważnego. Podał Markowi drinka, a następnie sięgnął po kolejny dla Japończyka. - Mężczyźni zawsze mają pod górkę i to ostro.
- Szczególnie z tymi najbardziej zakochanymi - podsumował Walker.
- Albo z tymi, co nie wiedzą czego naprawdę od ciebie chcą - dodał zamyślony Kazemaru. Myślał o sobie i Midori. W ich skomplikowanej relacji to chyba on nie bardzo wiedział czego właściwie pragnie. Albo oboje nie wiedzieli przez co oboje błądzili w nieskończoność. Któreś z nich musiało w końcu spasować, aby przerwać to błędne koło. Wystarczy już tych nieporozumień i cierpienia, powinni dać sobie z tym spokój.
- No właśnie - zgodził się z nim Wilson. Wziął sobie wodę mineralną i nalał do szklanki. - Takie też znałem.
- Oooo moja siostra dzwoni - oznajmił kiedy usłyszał znajomą melodię i szybko sięgnął po komórkę do kieszeni w kurtce. - Muszę z nią chwilę porozmawiać. Przepraszam was na moment. - Odłożył pełne naczynie na blat i oddalił się z telefonem przy uchu.
- Dobrze ci się układa z tą kobietą? - spytał Jamie. Uważnie przyglądał się Markowi powoli kosztującemu jego drinka. Chyba mu posmakował. Wilson tylko czekał aż zapyta co takiego dodał do tego drinka, że jest taki doskonały. To był specyficzny rum wiśniowo różany robiony według przepisu jego prababci... czarodziejki - tak ją nazywali. Potrafił działać na męskie zmysły i mieszać w głowie jak mało co. - Jak ma na imię?
- Całkiem nieźle zważywszy na to, że dopiero parę dni temu do siebie wróciliśmy po dość burzliwym rozstaniu. A na imię ma Maggie jak moja babcia. - Spuścił wzrok i zaczął nerwowo chrząkac. Uśmiechał się. - Wydaje się być we mnie zakochana na zabój, a ja... no cóż, staram się za tym nadążyć.
- Miałem raz taką Sally, z którą rozstawałem się i schodziłem cztery razy. Śliczna kobieta, ale zaborcza jak diabli i w końcu nie wytrzymałem nerwowo, musiałem odpuścić. Też była we mnie zakochana na zabój.
- Cztery razy? - Walker zrobił wielkie oczy. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. - Masz człowieku cierpliwość. - Zaczął się śmiać. - Podziwiam Cię.
- Życzę ci zatem szczęścia i dużo cierpliwości Mark. - Jamie stuknął się z Walkerem szklanką i pociągnął trzy duże łyki wody mineralnej. - Czasem można oszaleć z tymi kobietami.
- Zgadzam się. Można.
- Jakbyś już miał dość tej panienki, z którą teraz jesteś to pomyśl o Beth. To całkiem fajna dziewczyna i praktycznie nie bywa zazdrosna o facetów. - Wilson mrugnął do Walkera okiem.
- Jamie... - zaczął Mark, ale nie dokończył. Troszkę go gospodarz skasował tym tekstem. Zaczął się śmiać. - Ja i Beth? No nie wiem.
- Poczekaj, bo teraz do mnie ktoś dzwoni. Gdzie ja odłożyłem tą cholerną komórkę do licha? - Jamie zaczął się rozglądać za swoim telefonem. W końcu sobie przypomniał i pomaszerował w kierunku barku. - To Winnie. Muszę oddzwonić bo się rozłączył.
- Ja i Beth to chyba nienajlepsze zestawienie. - Mark mówił jakby do siebie. - W końcu by mnie zabiła - pomyślał rozbawiony.
- Cooooo ty gadasz Winnie?! - krzyczał do słuchawki zdenerwowany Winnie. - Jak to zniknęła? Coooo?! Czekaj, mów spokojnie, bo cię nie rozumiem... Kurwa, rozłączył się! Tylko nie to... O niech to szlag trafi. Czemu to się dzieje, czemu?!
- Co się dzieje? - spytał zaniepokojony Mark. W jego spojrzeniu był strach. Patrzył na roztrzęsionego Wilsona, który drżącymi dłońmi przewijał ekran w swojej komórce. - Co im się przytrafiło?
- Jeszcze nie wiem. Muszę się znów połączyć z Winniem. Mówił coś, że Beth zniknęła po tym jak on on oberwał w łeb i stracił przytomność. Coś takiego... Dobra, dzwoni znowu.
- Zniknęła... Kurwa mać, jeszcze tego nam brakowało. Nieeeeeee we no. - Mark mówił prawie szeptem. Odstawił szklankę i zaczął nerwowo spacerować po pokoju.
- Winnie czemu się rozłączyłes? Ja tu kurna odchodzę od zmysłów, kapujesz? Mów gdzie jesteś to przyjedziemy do ciebie... Jestem z Markiem i Kazemaru w domu... Cooooo?! Musisz się uspokoić... Nikt cię nie będzie za to obwiniał... To nie twoja wina młody, to się mogło przyzdarzyć także mnie... Podaj mi adres tego miejsca, w którym się znajdujesz. Możesz to zrobić? Winnie błagam cię... ?
- Co się stało? - zapytał Kazemaru widząc nastroje swoich towarzyszy. Właśnie wszedł do środka i chował telefon do kieszeni w spodniach. Widok roztrzęsionego Wilsona oznaczał, że stało się coś bardzo złego. Pewnie chodziło o Beth. Walker też wyglądał na mocno zaniepokojonego. Chodzil po klatce jak tygrys po wybiegu. Dobrze, że Shizuka nie miała dla niego żadnych złych wiadomości. Po prostu chciała przekazać, że wróciła do domu.
- Winnie stracił przytomność po tym jak dostał w głowę, a w tym samym czasie ktoś porwał Beth - wyjaśnił Mark, który starał się panować nad emocjami co w tamtym momencie było trudne. - Nie widział sprawcy.
- Nieeeeeee, weź... To się nie dzieje... naprawdę. - Zszokowany Japończyk kręcił przeczaco głową. - Jak to jest możliwe? Nie mogę!
- Sam chciałbym wiedzieć. - Mark patrzył na kumpla z przerażeniem. - Nieeee, to chyba jakiś pierdolony paradoks, bo jak inaczej to nazwać?Normalnie nie wierzę. - Przejmował się, choć nie chciał tak otwarcie tego okazać. Bardzo się przejmował. Przecież mogła zginąć. Cholera wie kim jest porywacz i na co go stać. Jeśli go nie złapią na czas.
- Winnie, spokojnie, zaraz tam będziemy. Wytrzymaj. Znajdziemy ją zobaczysz. Chłopaki mam pomogą i będzie dobrze. Poczekaj, nie rozłączaj się jeszcze, chce... Winnie słyszysz mnie? Hej... Osz Kurwa, znów to samo! Ja tu zwariuję! - Usłyszał przerywany sygnał. Był już całkowicie wyprowadzony z równowagi przez to co się zdarzyło. Zupełnie nie panował nad emocjami. W głowie miał koszmarny zamęt i czarne myśli, chociaż nie powinien ich mieć. Co będzie z Beth, jeśli jej nie znajdą? Ktoś jej chciał zrobić krzywdę, żeby mu dopiec, tego był pewny niemal na milion procent. Nie mógł dopuścić do tego by cokolwiek złego ją spotkało. Była jego córką... adoptowaną co prawda, ale to już nieistotne. Byli rodziną i tak musiało zostać. - Co jest grane?! - Miał ochotę wywalić komórkę przez okno. - Pieprzony grat kurwa mać!
- Jamie, weźmiemy moją Mazdę, a ty będziesz prowadził bo jako jedyny nie piłeś alkoholu - zdecydował Kazemaru. - Zwijamy się. Jak daleko to jest? - Znów skierował kroki w stronę drzwi wyjściowych, a za nim Mark i Wilson. - Znajdziemy ją na pewno. Na tysiąc procent.
- Gdzie są te pieprzone klucze od domu? - syczał zdenerwowany Wilson. - Rany boskie.
- Mamy jakiś plan Mark? - spytał Japończyk.
- Jeszcze nie ale ogarniemy to po drodze- odpowiedział bardzo poważny Mark i rozglądał się za kluczami Jamiego. Był okropnie spięty czego w ogóle się nie spodziewał po sobie. Chciał jak najszybciej odnaleźć Elizabeth Jones i wziąć się za szukanie jej młodszego brata. To był priorytet... W sumie to oboje byli priorytetem.
- Okej, znalazłem. Mam je w kurtce - oznajmił wreszcie Wilson. Próbował się trochę uspokoić ale za nic mu nie szło. - Dzięki za pomoc chłopaki. Chodźmy prędko, nie mamy czasu do stracenia.
- Nie mamy - powiedział Kazemaru trzymający drzwi.
- Tylko czy dasz radę prowadzić w tym stanie Jamie? - zapytał Mark pełen wątpliwości. - Jesteś kłębkiem nerwów, cały się trzęsiesz.
- A ty Walker? Trochę wypiłeś, jeśli nas złapią to mamy skopana sprawę. - Kaze spoglądał to na kumpla to na Wilsona.
- Niech Jamie prowadzi - powiedział Mark stanowczo.
- Jedźmy... Musimy sobie z tym jakoś poradzić - mruknął Jamie Wilson. Wyszli na zewnątrz. Jamie szybko zamknął drzwi.
Ciąg dalszy nastąpi...
Dziękuję za uwagę i odwiedziny. Dobrze że jesteście! Jestem wdzięczna za każdy komentarz.
Miłej lektury Kochani.
W samą porę wrzuciłaś, właśnie zeszlam z gór i czekam na zupę czosnkową i placki ziemniaczane, to mam lekturę. :)
OdpowiedzUsuńW takim razie życzę smacznego i miłej lektury. Dzięki za odwiedziny 😀 Długo rodziłam ten rozdział w końcu jest. Mam nadzieję, że warto było tyle czekać. Pozdrawiam i czekam na dalsze twoje relacje.
UsuńW samą porę wrzuciłaś, właśnie zeszlam z gór I czekam na zupę czosnkową i placki ziemniaczane, to mam lekturę. :)
OdpowiedzUsuńCzesc Kasiu :) Ale się dzieje 😳 dialogi Kaze i Marka to złoto – jak zawsze sztos 🔥 czekam na ciąg dalszy!”
OdpowiedzUsuńBardzo mi się Kasiu podoba ten rozdział, jak i oczywiście pozostałe części. Pozdrawiam serdecznie, twórz dalej :-) .
OdpowiedzUsuńŚwietny, niezwykle angażujący i wciągający czytelnika tekst.
OdpowiedzUsuńPs. Doczytam jeszcze w środę na spokojnie Kasiu, bo miałem małe zamieszanie, jeszcze raz pozdrawiam :-) .
OdpowiedzUsuńDoczytałem - wtorkowy wieczór na spokojnie - i znów Kasiu dałem się wciągnąć Twojej opowieści:-) .
OdpowiedzUsuń